Zamknij

Rotacyjni marszałkowie? Tylko jedna osoba na tym skorzysta – Szymon Hołownia

08:21, 12.11.2023 PB, fot. Przemysław Bohonos Aktualizacja: 08:30, 12.11.2023
Skomentuj

Jeżeli rządy nowej koalicji mają być sanacją standardów polskiego parlamentaryzmu, dywagowanie nad rotacyjnością stanowisk marszałków Sejmu, Senatu oraz kluczowych wicepremierów nie jest poważnym podejściem do tematu. To raczej kapitulacja wobec prozy polityki, w myśl zasady, że skoro tak długo czekało się na miejsce przy stole, to trzeba się nim teraz podzielić. Realnie skorzysta na tym jedna osoba. To Szymon Hołownia. Powód jest banalnie prosty.

Zanim napisałem ten tekst, zrobiłem prosty eksperyment. Jego tezę, w uproszczonej formie, zamieściłem na X-ie.

W końcu obecna opozycja szła zdetronizować nadal urzędującą władzę, obiecując nie tylko odblokowanie funduszów z KPO, darmowe in vitro, aborcję i 97 konkretów więcej, ale przede wszystkim – uzdrowienie standardów uprawiania polityki.

Zwłaszcza jej najbardziej zdegenerowanej odnogi, czyli prac parlamentu, który przez osiem lat był dla Prawa i Sprawiedliwości najpierw maszynką do głosowania, a później fasadą, za którą uprawiano mało subtelną partyjną łopatologię. „Trzeba anulować, bo przegramy“ nie spadło przecież z nieba.

Umówmy się, zarówno Marek Kuchciński, jak i Elżbieta Witek – pomimo konstytucyjnych obligacji i standardów – nie wychodzili z ról adwokatów własnych środowisk politycznych. Podobnie jak marszałek Senatu, Tomasz Grodzki, ale on był głównie adwokatem samego siebie.

Szymon Hołownia w Kruszwicy, fot. Przemysław Bohonos/Archiwum MojaKruszwica.pl, 2021 rok.

Co się w takim razie stało, kiedy wygłosiłem tezę tak niekontrowersyjną, jak ubolewanie, że kładąc ważne funkcje na ołtarzu koalicyjnego koła fortuny, nie traktuje się państwa polskiego zbyt poważnie? Oczywiście błyskawicznie przyszła fala kontrargumentów, których 90% można przypisać do dwóch kategorii.

Po pierwsze – za PiS-u było fatalnie, więc teraz cokolwiek by się nie wydarzyło, i tak będzie lepiej. Po drugie – skoro w Unii czy Szwajcarii istnieje rotacyjność najważniejszych urzędów, dlaczego w Polsce mamy się jej obawiać?

Powtórzmy – to oni popsuli i gorzej już nie będzie, poza tym dlaczego nie spróbować, skoro na Zachodzie działa? W logice tego szerszego niż media społecznościowe podejścia uderza przede wszystkim defetyzm i minimalizm oczekiwań oraz nieuświadomiona parafraza sposobu, w który wszystkie kontrowersyjne zmiany w systemie prawnym tłumaczył PiS.

Czy to nie niemieckimi sądami, amerykańskim Sądem Najwyższym, rozwiązaniami w Bawarii itd. wszystkie ręczne ingerencje w sądownictwo wyjaśniał Zbigniew Ziobro i jego akolici? Co się stało, że nagle rozwiązania, które nie mają w Polsce tradycji konstytucyjnej ani ustawodawczej, mają być dobre tylko dlatego, że podobne działają między Alpami?

Opozycja włożyła lata pracy w pokazanie, że praworządność to system naczyń połączonych, do którego nie można dokładać rozwiązań wyjętych z szerszego kontekstu i kultury prawnej danego państwa. Po co była ta praca, skoro trafiła w próżnię rewanżyzmu?

Oczywiście rotacyjność ważnych stanowisk w swojej problematyczności nie jest zbliżona do destrukcyjności manipulowania przy KRS albo Trybunale Konstytucyjnym, ale sam fakt, że nie niesie ona ze sobą żadnej wartości dodanej dla państwa – poza podziałem łupów w koalicji, w której zbyt liczni czekali zbyt długo na tak wiele – mówi wszystko o jej celu.

Czy przyszły rząd ma być lepszy od Zjednoczonej Prawicy tylko dlatego, że będzie zbyt zajęty samym sobą, zamiast majstrowaniem przy parlamentaryzmie? Obietnice uzdrowienia standardów są metaforą na miarę odblokowania KPO w pierwszy dzień po wygranych wyborach? A może musimy potraktować je poważnie, bo erozja powagi i zaufania do jednych z najważniejszych urzędów w Rzeczpospolitej są fundamentem degeneracji całego państwa, które zasługuje na więcej, niż przechodzenie z rąk do rąk?

Na stole leży rozwiązanie, żeby w związku z tym, że to będzie przejściowa kadencja, przechodzimy od państwa PiS, które zostało zabetonowane, do normalnej rzeczywistości, może ta kadencja będzie miała kilka etapów wyznaczania choćby wyborami, które nas czekają – stwierdził niedawno w TVN24 Szymon Hołownia, odnosząc się do stanowiska marszałka Sejmu, do którego jest przymierzany.

Na tym jednak nie skończył, zaznaczając, że przechodnie może być również stanowisko marszałka Senatu oraz kluczowych wicepremierów. Wszystko ze względu na „naturalne etapy”, które przyjdą w obecnej kadencji parlamentu ze względu na cykl wyborów samorządowych, europejskich i prezydenckich.

I tutaj, być może niechcący, Szymon Hołownia ujawnił istotę całej układanki. Nie idzie w niej przecież o tak potrzebną w obecnym krajobrazie gospodarczo-geopolitycznym ciągłość i stabilność, ale o owe „etapy“. Jeżeli Hołownia zostanie marszałkiem Sejmu w swojej pierwszej kadencji na Wiejskiej, będzie to znak, że pełniona funkcja to tylko przystanek na drodze do celów ambitniejszych.

Choćby ponownego startu w wyborach prezydenckich, które odbędą się w 2025 r., czyli wtedy, gdy przypadnie półmetek sprawowania władzy i skończy się hipotetyczna „kadencja” marszałka-debiutanta. Ponieważ nie ma on takiej skali odpowiedzialności za państwo jak marszałek Senatu, jest to funkcja wręcz stworzona do subtelnego PR-u, budowania politycznej wagi i ogłady, brylowania w mediach. Ale to nie jest jej istota.

Tym trudniej wyobrazić sobie galimatias decyzyjny, który może wywołać cykliczność w zmianach wicepremierów czy przewodniczącego izby wyższej parlamentu. Nie mówimy przecież o normalnej w każdym państwie polityce kadrowej w obrębie jednej partii, ale zamierzonym z góry osłabieniu mocy decyzyjnej konkretnych osób.

Kto z zagranicznych delegacji parlamentarnych podejdzie poważnie do rozmów z marszałkiem Senatu, który za dwa miesiące będzie musiał oddać swoją funkcję, mimo tego, że z obowiązków wywiązuje się bez zarzutu? A przecież to właśnie „druga osoba w państwie“ reprezentuje polski parlament za granicą, odpowiada również za relacje z Polonią. Jak zachować spójność rządzenia między przedstawicielami Lewicy i PSL, skoro w wielu kwestiach – nie tylko światopoglądowych – różnice są fundamentalne?

Zgodzę się z tymi publicystami, którzy twierdzą, że nowej władzy trzeba dać czas na powiedzenie „sprawdzam”. Nie zgadzam się jednak z tymi, którzy – gdy znamy plany na sposób rządzenia – każą zatkać usta naiwną erystyką w stylu „żebyśmy mieli tylko takie problemy”. Od tych, którzy obiecali wiele, musimy przecież wiele wymagać.

Start z linii wyznaczonej na podporządkowaniu kluczowych ustrojowo funkcji polityce koalicyjnej nie wróży prostego dobiegnięcia do mety, a jedynie więcej napięć, konfliktów i rozgrywek personalnych. Wiedząc to, nie dziwi fakt, z jakim entuzjazmem do rotacyjności podchodzą ci, którzy z minimalną odpowiedzialnością mogą na niej ugrać maksymalne benefity personalne.

O autorze:

Marcin Makowski

Dziennikarz i publicysta, z wykształcenia historyk oraz filozof. Zajmuje się tematyką z pogranicza mediów, polityki międzynarodowej i historii. Pisał do Onetu, Wirtualnej Polski, Forward, “Dziennika Gazety Prawnej”, “Rzeczpospolitej”, “Do Rzeczy”, “Polityki” i “Tygodnika Powszechnego”. Prowadził program “Punkt Widzenia” w Radiu Kraków. Laureat nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich im. Adolfa Bocheńskiego oraz Stefana Myczkowskiego nominowany do nagrody im. Kazimierza Dziewanowskiego, Stefana Żeromskiego oraz Macieja Łukasiewicza. Nominowany w MediaTorach, finalista nagrody literackiej Fundacji Identitas oraz nagrody Dobrego Dziennikarza. Stypendysta Departamentu Stanu USA – International Visitor Leadership Program.

źródło link tutaj.

[ZT]27143[/ZT]

[ZT]27129[/ZT] 

(PB, fot. Przemysław Bohonos)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%