Był poniedziałek, dzień trudny już z samej definicji, ale w urzędzie zapowiadał się wyjątkowo ciężki. Kapsel, wszedł do swojego gabinetu wcześnie rano z tajemniczą teczką pod pachą. Na jej okładce widniał napis: „Optymalizacja infrastruktury oświatowej – wersja do poufnego użytku przez osoby wiedzące”. Sam widok wystarczył, by Lucyna, sekretarka i nieformalna kontrolerka nastrojów społecznych, uniosła brwi nad kubkiem z herbatą z lipy.
– Czy to znaczy, że zaczynamy oszczędności od dzieci? – zapytała beznamiętnym tonem.
– Raczej zaczynamy nowy rozdział odpowiedzialności strategicznej – odpowiedział Kapsel, nie patrząc jej w oczy i otwierając teczkę z miną, jakby spodziewał się w niej bomby.
W środku znajdował się dokument – plan restrukturyzacji lokalnych szkół. Mapa z oznaczeniami, dane demograficzne, tabelki z przeliczeniami kosztów utrzymania budynków. Wszystko wskazywało na jedno: trzeba będzie zamknąć co najmniej dwie placówki, a jak Bóg da to nawet 4. Dla urzędu to był chłodny rachunek. Dla mieszkańców – zapowiedź wojny.
Tymczasem wieść o możliwym „dostosowywaniu struktury placówek edukacyjnych do wyzwań demograficznych” rozeszła się błyskawicznie. Rodzice zaczęli komentować na Facebooku, sołtysi pisali apele, a jedna z lewoskrętnych pań w sklepie zaczęła zbierać podpisy na kartce z zeszytu w linie. Dość by powiedzieć, że poszło jej śpiewająco bo w sumie sama zebrała ponad 200 takich podpisów poparcia.
Wśród lokalnych dyrektorów szkół zapanował chaos. Większość z nich podejrzewała najgorsze. Każdy jednak chciał żyć. Jedni rozpoczęli ciche rozmowy z nauczycielami o planach awaryjnych, inni – szukali kontaktów w mediach, które mogłyby „nagłośnić temat”. Jeden nawet próbował zadzwonić do TVP3. Biedaczysko trafiło na pogodynkę i nie miało serca jej przerywać.
Ale był jeden, który wierzył, że jego szkoła przetrwa mimo wszystko.
Dyrektor Ernest, od trzydziestu lat prowadzący Szkołę Podstawową im. Chrobrego Zawsze i Wszędzie, był przekonany, że jego placówka jest bezpieczna. Swoje nietypowe poczucie spokoju opierał na tzw. relacjach. Któż z nas nie budował swojego kapitału zawodowego w oparciu o relację niech nawet nie sięga po kamień – bo skończymy w kamieniołamach. Przekonanie owego dyrektora było na tyle pewne, nie tylko dlatego, że w holu wisi sztandar, który sam haftował jego dziadek, ale też dlatego, że burmistrz Gwidon Raszka kiedyś powiedział do niego: „Panie Erneście, takich szkół się nie zamyka. Co najwyżej odnawia elewację raz na czterdzieści lat i daje dzieciom kredę z odzysku, ale zamykać? Nigdy!”.
Od tamtej pory Ernest odwiedzał urząd regularnie, przynosząc coraz to nowsze teczki z raportami, planami rozwoju, zdjęciami z akademii i wykresami narysowanymi kredkami przez uczniów. Wierzył, że troska i zaangażowanie wystarczą, by ocalić szkołę.
– Panie burmistrzu, mamy szachistę z trzecim miejscem w powiecie i tablicę interaktywną, która działa, jeśli się ją uderzy w odpowiednim miejscu – wyliczał z dumą.
Burmistrz Raszka, mistrz gestów i poklepywania po plecach, uśmiechał się ciepło, kiwał głową i odpowiadał zawsze tym samym tonem:
– „Panie dyrektorze, przecież pan wie, że ja pańską szkołę mam tu...” (wskazał okolice łopatki)
– „...na plecach?”
– „...blisko serca. Ale wie pan, presja z góry, subwencje, tabele, koszty per uczeń, no i... krzesła puste. Ale wszystko będzie dobrze.”
I znowu poklepał. I znowu Ernest uwierzył. Odchodził z nadzieją, jakby każde poklepanie było pieczęcią bezpieczeństwa. Nie wiedział, że za zamkniętymi drzwiami Kapsel trzyma jego szkołę na liście „do wygaszenia w drugiej turze”. Opatrzonej dopiskiem ołówkiem: „Jak już się uspokoi”.
W pokoju narad trwały intensywne konsultacje. Nazwy operacyjne zmieniano co godzinę: najpierw mówiono o „restrukturyzacji”, potem „optymalizacji”, aż w końcu padła propozycja Lucyny:
– Może nazwijmy to po prostu: „projekt przejściowego przekształcenia przestrzeni edukacyjnej”? Brzmi jak coś, czego nikt nie zrozumie i przez to nie odważy się oprotestować.
Zenek z informatyki już projektował nową stronę kampanii informacyjnej. Nagłówek brzmiał: „Mniej znaczy mądrzej – edukacja zrównoważona przestrzennie”. A w tle logo: sowa z walizką i czerwonym napisem „Reformujemy w trosce o jutro (i budżet)”.
W międzyczasie odbywały się wiejskie zebrania. W świetlicach, przy cieście drożdżowym i herbacie z termosu, mieszkańcy wyrażali swoje emocje – na przemian wzburzenie i zagubienie. Transparenty były ręcznie robione, ale treści trafiały celnie: „Moje dziecko to nie koszt w Excelu”, „Szkoła to nie kartoflisko, żeby ją zaorać”, „Nie zamykajcie serc z cegły i kredy”.
Na jednej z takich debat pojawił się też burmistrz. Stanął przed tłumem, spojrzał na nich z troską i powiedział:
– Szanowni Państwo. Edukacja to nasz priorytet. Ale świat się zmienia. A szkoła musi się dostosować. Do realiów. I do liczby dzieci. Ale wasza szkoła… ona jest wyjątkowa.
Tłum odetchnął. Ale nikt nie był pewien, czy to była obietnica, czy pożegnanie. Ktoś szepnął z tyłu: „To brzmi jak przemowa do kwiatka przed przymrozkami.”
A Ernest? Następnego dnia znów pojawił się w urzędzie, tym razem z nowym segregatorem zatytułowanym „Partnerstwa lokalne – pomysły uczniów na promocję gminy przez teatr”.
Lucyna, patrząc na niego przez szybę, tylko westchnęła:
– Biegnie jak na egzamin, a to już tylko test lojalności. Albo bieg przez płotki do wygaszenia.
Tymczasem Piotr Kapsel wpisywał ostatnie poprawki do uchwały. Tytuł roboczy brzmiał: „Projekt reorganizacji zasobów edukacyjnych – etap wstępny do analiz szczegółowych”, a także identyczną dokumentację „Optymalizacja sieci szkolnej – wersja miękka (do prasy)” z podtytułem„Nikt nie zamyka, tylko przekształca. A przekształcenie to przecież jeszcze nie koniec.”
Był wtorek, godzina 10:03 – czyli moment, w którym w urzędzie gminy napięcie sięgało poziomu 4 w skali Eugeniusza. To znaczy: wszyscy byli obecni, ale nikt nie wiedział, co robić.
W tym właśnie momencie do sekretariatu Lucyny wtoczył się zapach perfum o nazwie „Biznes 2006” i za chwilę za nim wkroczył on – pan Marek z Rybnika. Od gościa „czuć można było piniondz”. Ubrany w błyszczący garnitur w kolorze grafitowego marmuru i z walizką tak czystą, że można by w niej przeglądać sumienie. Na klapie miał przypinkę: „Inwestor Strategiczny – działa globalnie, inwestuje lokalnie”.
Lucyna spojrzała na niego jak na kogoś, kto pomylił urząd gminy z castingiem do programu o luksusowych autokarach.
– Dzień dobry – powiedział pan Marek z rybnickim zaśpiewem. – Jestem tu w sprawie transformacji przestrzeni odpoczynkowo-aktywizującej. Mam koncepcję.
– Koncepcję na co? – zapytała Lucyna.
– Na sukces. A szczególnie sukces w stylu środkowoeuropejskim.
Lucyna nie odpowiedziała. Zadzwoniła do gabinetu Kapsla.
– Szefie, mamy tutaj inwestora. Ma koncepcję, walizkę i spojrzenie jak z reklamy biura kredytowego.
Po chwili pan Marek został zaproszony do sali konferencyjnej, gdzie czekał już Piotr Kapsel, burmistrz Raszka i Zenek z informatyki, który z jakiegoś powodu zawsze uczestniczył w ważnych spotkaniach, mimo że oficjalnie nie miał uprawnień, ani zainteresowania.
– Panowie – zaczął Marek – przyjechałem z Rybnika, gdzie innowacja łączy się z rekreacją. Proponuję utworzenie Centrum Relaksu w Stylu Środkowoeuropejskim.
– A co to znaczy? – spytał Raszka, który zwykle zadawał to samo pytanie przy każdej inicjatywie, nawet jak wiedział, o co chodzi.
– To znaczy: grota solna, ścieżka refleksologiczna, dwie sauny w starym stylu austro-węgierskim i altanka z widokiem na mural. Obowiązkowo mural. Tematyka otwarta.
– A gdzie pan to widzi? – dopytywał Kapsel.
– Najlepiej w miejscu dawnego boiska. Bo tam już jest cisza, spokój i brak piłki.
Zenek nieśmiało podniósł rękę.
– A czy to centrum będzie miało Wi-Fi?
– Ależ oczywiście. Z loginem "relaks", hasłem "naszagmina" – powiedział Marek bez mrugnięcia okiem.
Lucyna, która w międzyczasie obserwowała wszystko zza drzwi, westchnęła:
– A może jacuzzi w remizie? Jeden sołtys jak startował to obiecywał.
Tymczasem burmistrz Raszka zaintrygowany spojrzał na Marka:
– A ile to będzie kosztować gminę? Wie pan u nas środków jak kot napłakał. Nieprzychylni tutaj są hejterzy, ciągle mnie atakują. Ostatnio taki redaktor Skarpa poddał pod ocenę moją propozycję. Wyobraża pan sobie? Zapytał ludzi co myślą. Bezczelny typ. Jakim prawem, taki hejt? No więc słucham jakie to dla nas koszty.
– Nic. Albo prawie nic. Zainwestuję własne środki. A państwo tylko udostępnicie teren, zbudujecie przyłącza, wypromujecie wydarzenie i podpiszecie list intencyjny. No i odkupicie ode mnie koncepcję za symboliczną opłatą – 250 tysięcy.
Zapadła cisza.
Zenek przerwał ją szeptem:
– Czyli biznes środkowoeuropejski, ale z fakturą na zachodnią.
Kapsel pochylił się do Raszki i szepnął:
– Szefie, może lepiej wrócić do pomysłu tej ławeczki multimedialnej za 12 tysięcy. Przynajmniej wiemy, gdzie ją postawić. Albo dwóch. Najlepiej ustawionych naprzeciwko siebie. To podobno modne.
Burmistrz wstał, podał Markowi dłoń i powiedział z dyplomatycznym uśmiechem:
– Panie Mareczku… damy sobie czas na przemyślenia. Wie pan, u nas relaks to temat strategiczny. A strategiczne tematy… lubią dojrzewać.
Marek skinął głową, uśmiechnął się, odłożył wizytówkę z błyszczącym napisem „Marek Biznes Solutions”, po czym wyszedł z sali jak człowiek, który jeszcze tu wróci. Albo do innej gminy.
Lucyna spojrzała na Kapsla:
– No i co, panie dyrektorze?
– Dobrze, że chociaż nie chciał postawić wieży widokowej nad rowem melioracyjnym.
– Spokojnie – odpowiedziała Lucyna. – Mamy jeszcze środę.
[ZT]41102[/ZT]
Był wtorek, godzina 9:07 – czyli czas, w którym w urzędzie gminy kończyło się plotkowanie, a zaczynało się kontrolowane udawanie pracy. W pokoju burmistrza Raszki panowała atmosfera przypominająca jerozolimską twierdzę w stanie oblężenia.
Raszka wrócił po tygodniowej „nieobecności zdrowotno-strategicznej”, spowodowanej – jak to określiła Lucyna – ciężkim przypadkiem internetowej nadwrażliwości z domieszką komentarzowego szoku. Ubrany w granatowy garnitur i szalik z napisem „Zmieniamy Gminę Razem (chyba)”, przyszedł z nową energią… i podejrzliwością.
– Lucyno, od dziś każdy, kto mówi „inwestycja” bez uśmiechu, trafia na listę obserwowanych – oświadczył dramatycznym tonem.
– A kto robi kawę bez cukru? – zapytała z przekąsem Lucyna.
– Donosi się sam.
Wróciwszy na stanowisko, Raszka od razu zwołał naradę operacyjną. Temat główny: nastroje społeczne po hejcie oraz monitorowanie postawy pracowników. Na ekranie prezentacji, którą przygotował Zenek, pojawił się slajd:„Hejt: zjawisko, którego nie widać, ale boli jak piątkowy komentarz pod postem z inwestycją”
– Potrzebuję zaufanego człowieka do zadań specjalnych – powiedział Raszka, przechadzając się wzdłuż stołu. – Kogoś, kto umie słuchać, nie zadaje zbędnych pytań i potrafi siedzieć pod biurkiem, jak trzeba.
Wszyscy spojrzeli na Eugeniusza.
– Niech będzie – westchnął Eugeniusz. – Nie raz poświęcam się dla tych mieszkańców.
Został mianowany Pełnomocnikiem ds. Niewidocznych Wrogów Postępu.
Tymczasem Raszka przygotowywał się do wystąpienia medialnego. Miał ogłosić nową inwestycję, a właściwie starą inwestycję w nowym opakowaniu. Centrum Relaksu, czyli wspomnienie po Marku z Rybnika, miało zostać zaprezentowane jako projekt gminny, „zainspirowany koncepcją partnera zagranicznego”.
– A co, jak ludzie zapytają, gdzie ten Marek? – zapytała Lucyna.
– To powiemy, że jest… w fazie obserwacji klimatu inwestycyjnego – odparł Raszka, patrząc w sufit z miną proroka.
Na dzień konferencji wszystko było gotowe: baloniki, wydrukowane wizytówki z napisem „Gość honorowy: Marek Biznes Solutions” i nawet tort w kształcie mapy gminy z galaretką w miejscu, gdzie miało być spa.
Problem w tym, że Marek nie przyjechał.
– Może miał poślizg – powiedział Zenek.
– Może pojechał gdzie indziej – zasugerowała Lucyna.
– Może po prostu nas nie ma w jego planach – dodał Eugeniusz, zerkając do folderu, który Marek kiedyś zostawił. W środku było tylko jedno zdanie:„Myśl szeroko, działaj miękko, znikaj szybko.”
Raszka nie zareagował. Wyszedł na scenę i powiedział z powagą:
– Szanowni państwo. Inwestor nie dotarł, ale duch inwestycji z nami pozostał. A gdzie jest duch, tam jest nadzieja. I plan B.
Lucyna, popijając kawę, mruknęła do siebie:
– Plan B to chyba „Balonowy Pokój Ciszy” w pokoju socjalnym…
Na stronie gminy opublikowano post: „Uroczystość prezentacji projektu Centrum Relaksu odbyła się z sukcesem. Obecni byli wszyscy, którzy mieli być. A nawet więcej.”
W komentarzach pod postem: – „A inwestor był?”– „To ten z Rybnika, co ostatnio zniknął?”– „Czy Centrum Relaksu można już rezerwować, czy trzeba mieć znajomości?”– „Czy ta galaretka na torcie to był ten basen termalny?”
Raszka przeczytał i w milczeniu podszedł do tablicy informacyjnej, zdjął własne zdjęcie w ramce z podpisem „Wizjoner 2024” i wsunął je do szuflady.
– Zaczęło się. Rozkład od środka – powiedział cicho. – To musi być jakaś platforma… może nawet tajna grupa.
Lucyna, popijając kawę z termosu, spojrzała z boku i rzuciła:
– Panie burmistrzu… może to po prostu gmina?
Raszka spojrzał na nią jak generał na koniec świata i szepnął:
– Nie. To wojna hybrydowa. Z elementami memów.
A potem odwrócił się dramatycznie, poślizgnął na ulotce z logo „Biznes Solutions” i wpadł w karton z balonami.
– Został mi tylko balon. I wiara.
Lucyna westchnęła.
– Czyli jak zwykle – powietrze i nadmuchane oczekiwania.
Raszka siedział w fotelu, wpatrzony w ekran laptopa z miną człowieka, który właśnie odkrył, że w Internecie istnieje coś takiego jak "opinia publiczna". W ręku trzymał wydrukowany komentarz z portalu informacyjnego: Komentarz brzmiał: "A może warto spytać mieszkańców, czy ta inwestycja im się w ogóle podoba?"
– To jest atak. Podstępny, perfidny i wielopłaszczyznowy. To jest hejt podły, ja tego nie popieram – powiedział burmistrz do siebie, po czym spojrzał przez szybę na Lucynę.
Lucyna, jak zwykle z herbatą z lipy i miną odporną na wszystko, weszła z kubkiem.
– Kawa, panie burmistrzu.
Raszka wziął łyk, skrzywił się i westchnął:
– Niedobra. Za słaba. Czyli sabotujesz mnie, Lucyno. Ty też jesteś przeciwko mnie?
– Panie burmistrzu, to kawa z ekspresu.
– A więc ekspres też mnie nie popiera. Notuję.
Kapsel próbował odciągnąć Raszkę od laptopa, podsuwając mu do podpisu dokumenty. Ale Raszka tylko rzucił:
– Najpierw podpiszcie mi list lojalnościowy. Potem dopiero uchwały.
W sali narad zebrał się sztab kryzysowy. Obecni: Raszka, Kapsel, Zenek (z tabletem), Eugeniusz (w czapce z daszkiem „Nie dla hejtu”) i Lucyna, która przyszła, bo nikt nie miał odwagi jej nie zaprosić.
– Panie burmistrzu – zaczął Zenek. – Ten komentarz to nie hejt. To pytanie.
– Pytanie podważające. A jak wiadomo, kto pyta, ten nie ufa. A kto nie ufa, ten już głosuje przeciw. A kto jest przeciwko mnie, jest przeciwko całej naszej gminie – odparł Raszka, pokazując wykres zrobiony w Excelu, gdzie każde pytanie kończyło się spadkiem słupków.
Lucyna, nie podnosząc wzroku znad notatek, rzuciła:
– A może to po prostu mieszkańcy chcą wiedzieć, co się buduje za ich płotem?
– I to mnie boli najbardziej – westchnął Raszka. – Że nie są wdzięczni. Przecież to wszystko dla nich. Te ławeczki, te plany, te dobre chęci...
– A może czas odpocząć od internetu? – zaproponował Eugeniusz. – Zamknąć stronę gminy na tydzień. Albo dwa. I zobaczyć, kto pierwszy się zorientuje.
– Zamknąć? – zdziwił się Raszka. – Ale wtedy nie będą mogli chwalić.
– No właśnie. I wtedy się okaże, że nikt nie tęskni – mruknęła Lucyna.
Na koniec narady zapadła decyzja: powołać Zespół ds. Monitorowania Poziomu Wdzięczności. Na czele – Eugeniusz. Zadanie: codzienne przeglądanie internetu i raportowanie, kto jest „za”, kto „przeciw”, a kto „neutralnie, ale z podejrzeniem”.
Tymczasem redaktor Raszka opublikował nowy artykuł: "Społeczna konsultacja czy urzędowa obraza? Głosujcie w naszej sondzie!"
Raszka spojrzał na ekran i powiedział cicho:
– Sonda. Oni już nas mierzą. A potem wejdą.
Lucyna podała mu nową kawę. Mocną. I bez cukru.
– Proszę, panie burmistrzu. Na wojenną ścieżkę.
I tak rozpoczęła się Cicha Bitwa o Wdzięczność, która – jak każda lokalna wojna – miała być toczona głównie w komentarzach, kuchni urzędu i na zebraniach sołtysów.
Tydzień później burmistrz Raszka nie pojawił się na porannej odprawie. Zamiast niego, do urzędu przyszedł sms do Lucyny: „Wyjechałem w sprawach osobistych. Nie dzwonić. Szukam wsparcia.”
– Wsparcia? – powtórzyła Lucyna. – Jakby go ktoś zaatakował... faktami.
Okazało się, że burmistrz udał się do powiatowego ośrodka wsparcia psychologicznego, gdzie właśnie odbywały się warsztaty „Anonimowe Ofiary Hejtu”. Temat spotkania: „Mój komentarz – moja trauma”.
Raszka wszedł tam w ciemnych okularach, z kapturem na głowie i broszurą „Jak przetrwać nienawiść, kiedy wszyscy są hejterami Twoich najlepszych pomysłów?”
Na miejscu, przy herbatnikach i kubkach z napisem „Tu jesteś bezpieczny”, rozpoczęła się sesja. Prowadząca zapytała:
– Kto chciałby podzielić się swoją historią?
Raszka wstał i z dramatycznym namaszczeniem rozpoczął:
– Nazywam się Gwidon i jestem prześladowany.
– Od jak dawna, Gwidonie? – zapytała prowadząca.
– Od kiedy redaktor Jacek Skarpa opublikował sondę. Zapytał mieszkańców: „Czy burmistrz powinien częściej wychodzić do ludzi?”
– I...?
– 64% odpowiedziało: „A on w ogóle wychodzi?”
Sala zamarła. Ktoś upuścił ciastko. Komuś rozlała się kawa. Raszka kontynuował:
– Ale to nie koniec. Skarpa zadał pytania w komentarzach. Na przykład: „Dlaczego rondo jest krzywe?” i „Czy tablica informacyjna pod urzędem służy tylko do ogłoszeń o aerobiku?”
Prowadząca westchnęła:
– Czyli mamy tu klasyczny przypadek hejtu merytorycznego. To najgorszy rodzaj.
W międzyczasie w urzędzie Lucyna czytała artykuł Jacka Skarpy zatytułowany: „Zadałem pytania. Odpowiedzi brak”.
Zenek skomentował:
– Jeśli to hejt, to ja jestem wrogiem internetu. A przecież tylko raz napisałem komentarz: „Burmistrz to stan umysłu”.
Eugeniusz, który zawsze potrafił znaleźć drugie dno, podsumował:
– Raszka nie boi się hejtu. On się boi, że ktoś go w końcu zrozumie.
Tymczasem na spotkaniu grupy wsparcia Raszka powiedział:
– Chciałem założyć własny portal, gdzie nikt mnie nie skrytykuje. Ale Lucyna powiedziała, że wtedy nikt też nie będzie tego czytać.
– Musi pan zaakceptować rzeczywistość – poradziła prowadząca. – Czasem hejt to po prostu ludzie mówiący prawdę. Publicznie.
Raszka odszedł w milczeniu. Po powrocie do urzędu wrzucił na profil gminy grafikę z napisem:
„Negatywne komentarze to paliwo, ale ja jeżdżę na prąd.”
Lucyna spojrzała na ekran i westchnęła:
– Boże uchroń nas przed blackoutem!
[ZT]41785[/ZT]
[ZT]41781[/ZT]
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu mojakruszwica.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz