Zamknij

Książkę Magdy Grzegockiej pisały prawdziwe historie i emocje [ROZMOWA]

PB 09:49, 01.08.2025 Aktualizacja: 18:10, 01.08.2025
Skomentuj
  • Debiutancka książka Magdy Grzegockiej z Kruszwicy „Dziewczyna w kaloszach” to nie tylko fikcja literacka – to zapis przeżyć, emocji i historii, które przez lata towarzyszyły autorce oraz kobietom, z którymi rozmawiała.

  • W szczerej rozmowie z Przemysławem Bohonos autorka opowiada o tym, jak pisanie stało się dla niej formą terapii, dlaczego zdecydowała się dać głos literackiej Frani oraz o najtrudniejszym fragmencie książki, który powstał w bólu i łzach.

  • Autorka dzieli się refleksją nad siłą, jaką daje szczerość, nadzieją, którą można znaleźć w słowach – i lękiem przed wyjściem z cienia na scenę. To rozmowa o przemocy, dzieciństwie, kobiecej samotności, ale też o przełamywaniu ciszy i odzyskiwaniu głosu.

Premiera książki „Dziewczyna w kaloszach” odbędzie się 16 września 2025 roku o godz. 18:00 w kawiarni Safari Cafe w Inowrocławiu. Książkę kupić można natomiast od 1 sierpnia. Zapraszamy do lektury rozmowy - tej książki nie napisała wyobraźnia, tylko życie.

****

Czy pisanie było dla Ciebie formą terapii czy raczej konfrontacją z tym, co próbowałaś zamknąć na klucz?

To był moment przełomowy – taki, który sprawił, że nie mogłam już dłużej milczeć. Potrzebowałam to z siebie wyrzucić, ale w sposób literacki. Choć książka jest fikcją, narodziła się z emocji, nie tylko moich własnych doświadczeń, ale też z uczuć, które przez lata wyciągałam z rozmów z kobietami. Frania nie jest mną, to postać literacka, ale jej emocje: samotność, pragnienie miłości, potrzeba bezpieczeństwa – są mi bardzo bliskie. I są bliskie wielu kobietom.

Pisząc tę książkę, opierałam się na swoich przeżyciach, ale przede wszystkim na tym, co widziałam, słyszałam, co powtarzało się w opowieściach innych. Kobiety, które siadały w moim fotelu, malowane przeze mnie, otwierały się i dzieliły swoimi historiami. Często były one bolesne, pełne tęsknoty, niewysłuchane. Czasem miałam wrażenie, że bawię się w psychologa. Dzięki pisaniu zrozumiałam, że nie mogę opowiadać tylko o sobie – muszę dać głos tej dziewczynce, Frani. Może dzięki niej ktoś, kto przeczyta tę książkę, odnajdzie w niej cząstkę siebie.

[FOTORELACJA]5578[/FOTORELACJA]

Która ze scen była najtrudniejsza do opisania i dlaczego? Czy musiałaś ją wielokrotnie przepisywać, czy przyszła nagle i została?

Pisanie tej książki było dla mnie bolesną terapią. Jestem osobą bardzo wrażliwą, a podczas pisania otwierałam się na to, co dotąd próbowałam w sobie zamknąć. Emocje przychodziły falami. Zdarzało się, że musiałam przerywać pisanie, żeby się wypłakać. To nie była zwykła praca – to był proces, który przechodził przez ciało, serce i wspomnienia.

Co ciekawe, na początku nie pisałam z myślą o książce. To wszystko zaczęło się od wiadomości wysyłanych moim przyjaciółkom na WhatsAppie. Bałam się, potrzebowałam ich obecności i ich słów – że to, co piszę, ma sens. Mówiły mi: „Pisz dalej”. Ta książka dojrzewała we mnie powoli, bo nie byłam pewna, czy chcę ją wydać. Ale kiedy pojawiły się pierwsze łzy, ulga, siostrzane wsparcie – wiedziałam, że to prawdziwe. Postać Frani, jej emocje, to wszystko jest prawdziwe.

A najtrudniejsza scena? Panie redaktorze, jestem matką, jestem kobietą. Najtrudniejszy moment w książce to scena, kiedy dziecko znajduje w sobie siłę, by powiedzieć, że wydarzyło się coś złego – i zamiast ochrony, czułości, reakcji, słyszy: „Powodzenia”. Dla mnie to był koszmar. Nie tylko jako autorki, ale jako matki i kobiety.

Skąd to się wzięło? Wiele kobiet, które mi się zwierzały, opowiadało o tym, co je spotkało – i jak zareagowały ich matki. Do dziś nie mogę pojąć, jak to możliwe, że kiedy dziecko mówi, że zostało skrzywdzone, dorośli mogą to zbagatelizować. Dla mnie to horror.

Ten fragment pisałam płacząc. Wychodziłam od komputera i wracałam. To był zapis traumy, którą nosiłam nie tylko ja, ale też te kobiety, z którymi rozmawiałam. To echo przemocy i samotności, z jaką zostawały. Czasem robiono z nich winne – z ofiar. Tę scenę pisałam nie tylko sercem, ale bólem i gniewem. Nie poprawiałam jej. Została taka, jaka była. Prawdziwa.

Czy bałaś się, że ktoś z bliskich rozpozna się w książce i poczuje się urażony?

Wydarzenia opisane w książce są fikcyjne, choć czasami splatają się z różnymi wątkami, które mogłyby przywołać komuś konkretne skojarzenia. Ale to wciąż literatura. Mogą się pojawić scenariusze przypominające pewne osoby czy sytuacje, jednak nigdy nie pisałam tej książki z intencją, by kogoś opisać czy komuś dopiec.

To był głos tłumionych emocji, a nie rozliczenia. Na szczęście mam ogromne wsparcie – w ciotkach, wujkach, przyjaciołach. Część z tych osób już przeczytała książkę i nie tylko się nie obraziła, ale wręcz bardzo się ucieszyła. Powiedzieli mi, że to ważna historia i dali mi siłę, by ją opowiedzieć. Teraz pozostaje czekać na reakcje czytelników.

Z jakim obrazem siebie jako dziecka się dziś utożsamiasz z tą w kaloszach czy tą, która je zdjęła i poszła dalej?

Jest wiele scen, z którymi mogę się utożsamiać, ale ta jedna, moment, kiedy dziewczynka zdjęła kalosze i poszła dalej , jest dla mnie szczególna. Dziewczynka w kaloszach to symbol bólu, smutku, lęku i traumy – emocji, które wiele osób niesie ze sobą z dzieciństwa. Nie każdy ma odwagę, by zostawić je za sobą, by je odpuścić.

Chciałam pokazać, że choć to niełatwe, to możliwe. Wychowywaliśmy się często w rodzinach, które nie dawały nam poczucia bezpieczeństwa ani bliskości. Musieliśmy walczyć o pewne rzeczy sami. Dla mnie zdjęcie kaloszy to symbol siły i świadomego wyboru, by odzyskać siebie i ruszyć naprzód.

Ta historia ma charakter uniwersalny. Chciałam nią dać nadzieję, że zawsze jest szansa na nowy początek – niezależnie od tego, jak trudna była przeszłość.

Jak wyglądał Twój rytuał pisarski? Cisza, muzyka, wino… a może płacz między akapitami?

Mój rytuał pisarski był bardzo prosty, ale głęboko osobisty. Najczęściej pisałam w ciszy – potrzebowałam słyszeć swoje emocje. Czasem robiłam to w samochodzie, który był moim azylem. Brakowało tam tylko kubka kawy. W domu już go miałam – i to była moja jedyna towarzyszka. Nie piję alkoholu, bo zbyt często widziałam, jak potrafi niszczyć ludzi i relacje. Bywało, że musiałam przerywać pisanie, żeby się wypłakać. Jeden akapit potrafił wywołać więcej łez niż cały dzień. To nie było pisanie „dla efektu”, tylko szczera rozmowa z samą sobą. Pisanie stawało się przestrzenią, w której mogłam oddychać. Czasem przychodziłam do pracy cała zapłakana, a ludzie pytali, co się dzieje. To wszystko działo się naprawdę.

Czy miałaś momenty, w których chciałaś przerwać pisanie tej książki? Co Cię powstrzymało przed rezygnacją?

Tak, miałam takie momenty. Na początku w ogóle nie byłam pewna, czy ta książka powinna powstać. Zastanawiałam się nawet nad tytułem – początkowo myślałam o „Druga ja”. Wszystkie rozdziały tak właśnie tytułowałam – „druga ja”. Książka była dla mnie podróżą przez ból, stratę, wspomnienie, ale też – co najważniejsze – przebudzenie. Chciałam, by pojawił się w niej symbol, coś prostego, a jednocześnie związanego z dzieciństwem i zmaganiem. W rozmowach z przyjaciółmi zauważyliśmy, że motyw kaloszy powtarza się w wielu rozdziałach. Stąd wziął się tytuł – „Dziewczynka w kaloszach” albo „Dziewczyna w kaloszach”. To symbol drogi przez błoto. Bohaterka musiała przejść przez deszcz, przez trudne doświadczenia – ale miała w sobie tę dziecięcą naiwność i odwagę, żeby iść dalej. I o to właśnie w tej historii chodzi.

Skąd pomysł na tytuł i czy od początku wiedziałaś, że to będzie właśnie „Dziewczyna w kaloszach”?

Na początku długo się wahałam. Rozważałam nawet tytuł „Druga ja”, bo każdy rozdział tak właśnie zatytułowałam „druga ja”. Książka jest podróżą do samej siebie – przez ból, stratę, wspomnienie, ale też przebudzenie. Chciałam, by pojawił się w niej symbol – coś, co kojarzy się z dzieciństwem, z prostotą, ale też z krzyżem, który się niesie. W rozmowach z przyjaciółmi zauważyliśmy, że motyw kaloszy przewija się przez wiele rozdziałów. I wtedy padło to zdanie: „Dziewczyna w kaloszach”. To stało się symbolem – bohaterka musiała przejść przez błoto i deszcz, ale miała w sobie tę dziecięcą odwagę i naiwność, by iść dalej. To nie tylko tytuł, to esencja tej historii.

 Jak wyglądała Twoja współpraca z wydawnictwem lub z osobami, które wspierały Cię redakcyjnie i technicznie?

Korzystałam z polecenia zaprzyjaźnionej pisarki, która tworzy książki romantyczne. Poleciła mi grafika, który pomógł nadać całości charakteru i jakości. To był cały proces – włącznie z korektą, składem i oprawą wizualną. Współpracowało przy tym kilka osób, również twórcy zdjęć, którzy dołożyli cegiełkę do atmosfery tej książki.

To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Mogłam na nich liczyć. Dzięki ich pomocy udało się dopracować książkę nie tylko od strony treściowej, ale również technicznej i estetycznej. Pomogli mi się wyrazić w pełni.

 Czy dopuszczasz myśl o kontynuacji? A może zupełnie inny gatunek – thriller, powieść obyczajowa, reportaż?

Na razie to mój debiut, więc jeszcze nie wiem, co dalej będzie (śmiech). Ale moje przyjaciółki już dopytują, kiedy pojawi się kolejna część. Mam takie przeczucie, że „Dziewczyna w kaloszach” to dopiero początek. W tej historii jest jeszcze niewiele dorosłości…

Kto wie, może następna książka będzie o tej samej dziewczynie ale już w szpilkach? Bo przecież za kurtyną sukcesu często kryją się trudne historie – tyle że zapakowane w błyszczące opakowania.

 Premiera książki zapowiada się niezwykle poruszająco: taniec, muzyka, światło, dziecięcy modeling. Jak narodził się ten pomysł?

Chciałam, żeby premiera była czymś więcej niż tylko spotkaniem autorskim. To ma być przeżycie. Przestrzeń, w której książka ożyje – emocjami, ruchem, światłem. Bo szczerze mówiąc, ta historia nie mieści się tylko w słowach.

Dzięki temu mogłam przekazać ją również w formie krótkich filmików, narracji, ruchu, gestu. To było dla mnie jak nadanie ciała tej opowieści. Najważniejsze było jednak to, żeby spojrzeć na wszystko oczami dziecka. Współpracuję z tancerkami, z osobami pracującymi z dziećmi – wspólnie wpadliśmy na pomysł, by połączyć nasze światy.

To nie będzie pokaz, to będzie hołd. Dla wszystkich, którzy kiedyś - gdy najbardziej potrzebowali pomocy - zostali zupełnie sami.

 Czy boisz się premiery, czy wręcz przeciwnie – czekasz na ten moment z ekscytacją?

Boję się i czekam z bijącym sercem. Nie jestem aktorką – to wszystko, co dotąd było ukryte we mnie, teraz znajdzie się w świetle reflektorów. Jestem przyzwyczajona do pisania w ciszy, w samotności. Długo się wstydziłam, że coś tworzę. Ukrywałam to w telefonie, nie miałam pewności, czy to ma sens.

Ale teraz czuję ogromną wdzięczność – i ciekawość, co będzie dalej. Jeśli choć jedna osoba po premierze powie: „Nie jestem sama”, to będzie dla mnie najważniejsza recenzja. Jak mówi moja ulubiona kasjerka: „To ma sens!”. Nie zamierzam się wycofać, mimo przeciwności. Chcę stanąć z podniesioną głową i pokazać, że można. Że warto.

 Jakie znaczenie ma dla Ciebie obecność modeli dziecięcych podczas narracji? Czy mają symbolizować Ciebie samą z przeszłości?

Dziecięcy modeling nie był przypadkiem. Wpadłam na ten pomysł, żeby dodać estetyczny element i pokazać Franię w różnych odsłonach. Dzieci są czyste, niewinne, wolne – niosą energię, która przypomina różne etapy życia bohaterki. Ich obecność ma symbolizować marzenia, samotność, zagubienie.

Niektóre sceny będą wizualnym odbiciem rozdziałów książki. Frania nie miała głosu  - ale przez ruch, przez taniec, ta historia może wybrzmieć mocniej. Mam nadzieję, że każda „mała Frania” zostanie zauważona. Że dzięki temu inni wydobędą z siebie swoje własne wewnętrzne dziecko.

Czy potrafisz wyobrazić sobie, że ktoś czyta Twoją książkę i odnajduje w niej siłę, by powiedzieć „dość”?

Oj, tak. Jeśli choć jedna osoba poczuje, że ma prawo odejść – że może przestać dźwigać cudze krzywdy – to znaczy, że książka spełniła swój sens. Nie pisałam jej po to, by kogokolwiek osądzać czy rozliczać. Chciałam dać głos tym, którzy przez lata milczeli.

Jeśli jakaś czytelniczka trafi na ten tekst i powie „dość”, to będzie dla mnie największa nagroda.

 Co chciałabyś usłyszeć od czytelników po premierze, wychodząc z kawiarni Safari Caffe? Jakie zdanie byłoby dla Ciebie największym prezentem?

Nie potrzebuję wielkich słów. Jeśli ktoś powie: „Frania przemówiła w moim imieniu” – to będzie dla mnie największy prezent. To jedno zdanie: „Nie jestem sama” – niech wybrzmi podczas tej premiery. Niech niesie wsparcie. Wtedy będę wiedziała, że to wszystko – miało sens.

zdjęcia Roman Piechocki, Beata Siwek, Patryk Walczak

[DW]44465[/DW]

Premiera książki „Dziewczyna w kaloszach” Magdy Grzegockiej odbędzie się 16 września o godzinie 18:00 w Safari Cafe w Inowrocławiu.

Wydarzenie będzie miało charakter wielowymiarowy, poza spotkaniem autorskim przewidziane są elementy artystyczne: taniec, światło, narracja i dziecięcy modeling inspirowany tematyką książki.

Organizatorzy zapowiadają kameralną atmosferę, przestrzeń do rozmowy oraz symboliczną oprawę wizualną, oddającą klimat i emocje towarzyszące powstawaniu książki. W ramach biletu wstępu goście otrzymają egzemplarz książki, poczęstunek oraz kawę.

Liczba miejsc jest ograniczona. Szczegóły dotyczące organizacji wydarzenia dostępne są u organizatorów.

[ZT]44461[/ZT]

[ZT]44460[/ZT]

[ZT]44431[/ZT]

(PB)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

OSTATNIE KOMENTARZE

0%