To moment, w którym muzyka przestaje być tłem, a zaczyna być ostrzeżeniem. Tu nie ma piosenek „o miłości i wakacjach”, które po trzech drinkach z parasolką brzmią jak życiowa mądrość. Tu są utwory, które mówią wprost, albo półgłosem, ale boleśnie precyzyjnie, o tym, co nas tworzy, wypala, przeraża i kompromituje.
🎓 1️⃣ „The Logical Song” – Supertramp (1979)
Kto zabrał ci marzenia? Są piosenki, które zadają pytania i są takie, które możemy określić mianem policzka wobec rzeczywistości.„The Logical Song” należy zdecydowanie do tej drugiej kategorii. To utwór, który zaczyna się jak niewinna opowieść o dorastaniu, a kończy jak akt oskarżenia wobec systemu, który najpierw uczy, jak być „grzecznym i mądrym chłopcem”, a potem… zapomina wyjaśnić, kim właściwie mamy być. Supertramp w tej piosence robią coś, co dziś rzadko spotykane: zadają pytania naprawdę niewygodne.O to, jak szkoła i społeczeństwo potrafią człowieka „zodyfikować” od dziecka z wyobraźnią do dorosłego, który zna definicje, procedury i procedurki… ale zapomniał, gdzie zgubił własną tożsamość.
„When I was young, it seemed that life was so wonderful…” - śpiewa Hodgson, i to jest ten moment, w którym każdy słuchacz od razu wie, że zaraz będzie bolało. Bo zaraz później padają pytania, przed którymi wielu dorosłych ucieka całe życie: Kim jesteś? Po co to wszystko? Kiedy ostatni raz czułeś się prawdziwy?
Jeśli ktoś spodziewał się lekkiej podróży w stylu pop-rocka lat 70., to prędko zorientuje się, że „Logical Song” to raczej egzamin z życia, ale taki bez klucza odpowiedzi.To hymn wszystkich, którzy w pewnym momencie czują, że potrafią opisać świat, mają pełny zestaw certyfikatów, ocen i dyplomów, ale… nie potrafią opisać samych siebie.
W warstwie muzycznej - elegancja, w warstwie tekstowej - sztylet w żebrach. Supertramp nie moralizują, nie oskarżają, tylko podsuwają lustro. Kto chce, zobaczy w nim system edukacji; kto chce, zobaczy pracę w korporacji; kto chce, zobaczy siebie - zmęczonego, poukładanego, skutecznie wyciętego z własnych marzeń.
„The Logical Song” to więc nie tylko punkt otwarcia nowej Listy Popiela.To przypomnienie, że zanim zaczniemy analizować polityków, królów, systemy, układy i piramidy władzy… warto najpierw ustalić, gdzie w tym wszystkim jest człowiek - ten prawdziwy, nie ten z formularza.
[ZT]47159[/ZT]
[ZT]47151[/ZT]
[ZT]47152[/ZT]
2️⃣ „Escape (The Piña Colada Song)” – Rupert Holmes (1979)
Na pierwszy rzut ucha to letni przebój o drinkach, wakacjach i marzeniu o ucieczce z codzienności.Ale jeśli wsłuchać się uważniej, „Piña Colada Song” to tak naprawdę piosenka o dwójce ludzi, którzy zdradzają… samych siebie, i robią to z taką beztroską, jakby zamawiali kolejne lody w budce przy plaży.
Rupert Holmes serwuje tu historię jak z kabaretu małżeńskiego:facet przegląda ogłoszenia, bo ma dość rutyny, a żona — jak się okazuje — robi dokładnie to samo.Romantyka? Nie.To raczej podręcznikowy przykład, jak wygląda związek, w którym ludzie są razem tylko siłą rozpędu.
Najlepsza jest pointa: oboje chcą skoczyć w bok… ale przypadkiem trafiają na siebie nawzajem. No i wtedy następuje klasyczne:„Haha, jednak się kochamy!”.Jakby zdrada była po prostu słodkim nieporozumieniem do obśmiania przy drinku z parasolką. To piosenka o władzy.Tu rządzi władza własnych fantazji i egoizmu. Ona jest mocniejsza niż małżeńskie przyrzeczenia, mocniejsza niż lojalność, mocniejsza niż zdrowy rozsądek.Każdy chce uciec, każdy chce czegoś więcej, ale nikt nie chce tego powiedzieć na głos.Brzmi znajomo?Wystarczy posłuchać rozmów przy dowolnym grillowym stole.
„Piña Colada Song” to więc nie wakacyjna piosenka.To przypowieść o tym, jak ludzie udają, że wszystko jest okej, choć serce już dawno zmieniło adres.Tyle, że zamiast dramatu dostajemy komedię - bo Holmes nie moralizuje.On pokazuje, że czasem największa hipokryzja wygląda jak niewinna zabawa. To hymn wszystkich, którzy:– są „w związku”,– ale wciąż szukają kogoś innego,– byle nie patrzeć w lustro. A gdy to lustro nagle okazuje się twarzą starej znajomej z kuchni…Cóż —nic tak nie cementuje relacji jak wzajemne potwierdzenie, że obie strony miały ten sam zamiar zdrady. I tak oto hit o egzotycznym drinku staje się najzabawniejszym dokumentem o miłosnej relacji.
[ZT]47153[/ZT]
[ZT]47152[/ZT]
🚪 3️⃣ „The Visitors” – ABBA
Piosenka o dźwięku, który w normalnym świecie oznacza zwykłą wizytę…ale tu staje się wezwaniem do stawienia się przed siłą, która nie musi się przedstawiać.„Słyszę dzwonek do drzwi i nagle ogarnia mnie panika” — i to już mówi wszystko.To nie jest strach przed człowiekiem.To strach przed mechanizmem, który działa bez nazwisk, ale zawsze tak samo.
Ten tekst nie musi opisywać żadnego totalitarnego państwa, żeby było wiadomo, o co chodzi. Wystarczy miejsce, gdzie cisza ma swoje zasady, a odwiedziny - odpowiednią porę. Miejsce, w którym ludzie zaczynają przychodzić do siebie tylko szeptem, a potem nawet szept znika,bo lepiej nie ryzykować utraty pracy lub dobrego humoru.
Bohater stoi „otępiały i zamrożony”, wśród swoich książek i obrazów —czyli wśród tego, co daje mu tożsamość,tej części życia, której nie da się wytłumaczyć protokołem ani pismem urzędowym.I to właśnie ta część jest zagrożona.
„Żaden z moich przyjaciół nie byłby tak głupio niecierpliwy” —to zdanie jest kwintesencją atmosfery miejsc, gdzie wszyscy nagle wiedzą, że „lepiej nie”.Nie trzeba nikogo straszyć.Wystarczy klimat, w którym każdy rozumie, że przyjaźnie bywają kosztowne.Że pewne drzwi lepiej omijać.Że niektóre wizyty mogą wyglądać jak deklaracja.I że potem będzie się z tego rozliczanym, choć nikt nigdy tego głośno nie powie. „Muszą już wiedzieć, że tu jestem, drżący” - zdanie opisuje gorszy rodzaj kontroli niż przeszukanie czy wezwanie.Kontrolę, która działa na strachu, na milczeniu, na świadomości,że ktoś obserwuje, choć nikt nie powie kto.
Najbardziej przejmujące są jednak „ściany, które były świadkami bólu upokorzenia”.Bo ściany zawsze wiedzą najwięcej.Nie te w sądzie, nie te w urzędach —te prywatne, w mieszkaniach ludzi, którzy przestali mówić o swoich marzeniach, żeby nie wpaść w kłopoty. W ścianach zapisuje się prawda o każdym miejscu,gdzie poczucie bezpieczeństwa zależy od czyjegoś widzimisię.
„Czekałem na tych gości” — to już nie jest zwykły strach.To rezygnacja.Ten moment, w którym człowiek wie, że jeśli coś ma przyjść, to przyjdzie.Że system zawsze wie, gdzie zapukać,kiedy cisza za długo trwa.
„Pękam” — powtarzane jak mantra —to nie tylko panika bohaterki.To portret świata, w którym ludzie pękają nie dlatego, że ktoś na nich krzyczy,ale dlatego, że przez lata nauczyli się bać bez niczyjej pomocy.To strach zinternalizowany, elegancki, bezpieczny, niemal urzędowo poprawny.
W „The Visitors” nie ma tyranów, nie ma armii, nie ma nazw.Jest tylko dźwięk dzwonka, który wystarczy, żeby człowiek zrozumiał,że w tej historii nie ma ucieczki — ani z mieszkania, ani z własnego lęku.
To piosenka o władzy, która działa jak pogłos: nie trzeba jej widzieć, żeby ją czuć.Nie trzeba jej nazywać, żeby wiedzieć, skąd przyszła.I nie trzeba jej nawet otwierać drzwi,bo najczęściej człowiek sam je sobie otwiera w myślach.
Nie ma drugiej takiej piosenki w polskim rocku, która zaczyna się jak oskarżenie, a kończy jak wyrok.Kazik w tym utworze nie pyta. On sprawdza, rozlicza, wyciąga z szafy wszystko, czego inni boją się nazwać, choć widzą to codziennie.To hymn człowieka, który patrzy na swój kraj, swoje miasto, swoją ulicę i widzi, że ktoś tu od lat uprawia konsekwentną sztukę psucia.
„Coście skurwysyny uczynili z tą krainą” to nie jest tylko wściekłość. To wściekłość uzasadniona, dojrzewająca latami, gotująca się powoli, aż wreszcie wybucha wersami, które nie potrzebują metafor, żeby działać jak pałka milicjanta po nerach.
Kazik opisuje tu krainę, w której:– obietnice wyciekają szybciej niż woda z dziurawego kranu,– dobre intencje są wyśmiewane,– a ci, którzy mieli służyć, ustawili sobie stołki tak wygodnie, że zapomnieli, po co tam usiedli. To nie piosenka o polityce.To piosenka o moralnym rozkładzie, który zaczyna się nie w gabinetach, ale w decyzjach podejmowanych przy kawie, w szeptach przy windzie, w tym „zróbmy tak, będzie łatwiej”, w tym „nikt się nie dowie”, w tym „kogo to obchodzi”.
Kazik wali prosto: bo są miejsca,gdzie system nie musi być wielki, żeby być skutecznie zepsuty. Wystarczy kilku cwaniaków, kilku tchórzy, paru ambitnych i kilku zmęczonych i już można z pięknej krainy zrobić martwą strefę marzeń. Jednocześnie jest w tej piosence coś gorzkiego, tragicznego:to lament człowieka, który naprawdę kocha miejsce, o którym śpiewa.I właśnie dlatego boli. Bo zdrady najbardziej ranią tam, gdzie obietnice kiedyś miały wagę. Kazik nie moralizuje.On pluje ogniem.I trzeba przyznać - robi to w imieniu wszystkich, którzy patrzą na swoje otoczenie i mówią po cichu to samo zdanie, tylko bez odwagi, by je wypowiedzieć.
„Coście skurwysyny uczynili z tą krainą” to nie jest protest song.To akta sprawy, w której oskarżonych nie trzeba wymieniać z nazwiska,bo każdy, kto zawiódł wie, że to o nim.
🎭 5️⃣ „Opinia”: Zespół Reprezentacyjny
„Opinia” Zespołu Reprezentacyjnego to jedna z tych piosenek, które udają lekką zabawę słowem, a tak naprawdę są podręcznikiem psychologii małych społeczności. To utwór o tym, jak łatwo zostać wrogiem publicznym numer jeden tylko dlatego, że nie chce się grać w tę samą grę co wszyscy. Bohater nie robi nic złego, nikogo nie obraża, nikogo nie okrada – po prostu żyje po swojemu. I to wystarcza, by pół miasteczka wrzuciło go do pieca z opiniami.
Zaczyna się od prostego faktu: tam, gdzie rządzi ciasnota myślenia, „zła opinia” nie wynika z czynów, tylko z samej obecności. Możesz mówić, możesz milczeć – i tak będą gadać. Możesz być życzliwy, możesz być obojętny – zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna cię za problem. W tej piosence najważniejsze jest to, że bohater nikomu nie szkodzi, ale to właśnie jest jego największą winą. Bo w świecie, gdzie większość idzie w jednym kierunku, największą zbrodnią staje się własna droga.
I tu pojawia się słynne „ale bliźni nie lubią, gdy ktoś inną drogą pragnie iść”. To jest sedno. Ludzie nie znoszą odmieńców nie dlatego, że ci robią coś złego – tylko dlatego, że odmawiają udziału w rytuałach, które cała reszta wykonuje automatycznie. Nie klaszczesz, gdy orkiestra fałszuje? Podejrzane. Nie obchodzisz świąt tak jak wszyscy? Już jesteś „dziwny”. Nie biegniesz za tłumem, żeby złapać złodzieja, który ukradł dwa jabłka? No to na pewno coś ukrywasz. Zasada jest prosta: odstępstwo to wyrok.
Piosenka trafia też w jeszcze jedną prawdę – w małych środowiskach ludzie uwielbiają patrzeć na kogoś, kto jest „wieszany”, choćby tylko symbolicznie. Nie ważne dlaczego, nie ważne za co. Ważne, że jest widowisko. Reprezentacyjny mówi o tym wprost: znajdą sznur, zrobią swoje, a potem przyjdą patrzeć. To gorzka, ale trafna diagnoza – tłum nie potrzebuje argumentów, tłum potrzebuje emocji. A nic tak nie łączy jak wspólny wróg.
Cały utwór to ironiczna przypowieść o tym, jak działa społeczna obłuda. Ludzie potrafią przymykać oko na realne problemy, na prawdziwe złe czyny, na krzywdę i niesprawiedliwość – ale jeśli zobaczą kogoś, kto nie chce żyć według ich zasad, natychmiast zapalają pochodnie. Nie chodzi o moralność. Chodzi o komfort. O to, by nikt, absolutnie nikt, nie przypominał im, że można żyć inaczej.
„Opinia” to piosenka o samotności wśród ludzi, którzy na ustach mają zgodę, wspólnotę i dobre obyczaje, a w sercach – czyste odruchy stadne. Zespół Reprezentacyjny pokazuje, że największą przewiną nie jest złamanie prawa, tylko złamanie schematu. A gdy schemat pęka, ludzie reagują zawsze tak samo: odwracają się, oskarżają, wskazują palcem. I tylko ślepi nie zobaczą spektaklu. Dosłownie.
To jest utwór, który mówi o tym wszystkim, o czym najczęściej nie mówi się głośno: o strachu tłumu przed niezależnością, o presji bycia „jak wszyscy” i o tym, że czasem opinia innych potrafi być najbardziej absurdalnym narzędziem przemocy. Reprezentacyjny ubrał to w śmiech, ironię i lekkość – ale treść jest ciężka. I bardzo życiowa.
⚠️ 6️⃣ „Ogłoszenie stanu wojennego”: Marcin Partyka / Julia Sobiesiak
To jedna z najbardziej nietypowych piosenek o historii współczesnej, jaka powstała. Niby muzyczna interpretacja słów wygłoszonych w telewizji 13 grudnia, niby rekonstrukcja tamtego tonu — ale tak naprawdę to emocjonalny portret systemu, który mówi spokojnie, kiedy robi rzeczy niespokojne. Julia Sobiesiak śpiewa tak, jakby wypowiadała komunikat z centrali: chłodno, bez drżenia głosu, z tą charakterystyczną urzędową uprzejmością, która maskuje dramat.
I w tym tkwi siła tego utworu. To nie jest piosenka o historii. To jest piosenka o stylu władzy, który działa zawsze tak samo: spokojnym, oficjalnym tonem zakrywa się coś, czego ludzie mają nie widzieć. Zmieniasz tylko daty i nazwiska, a mechanizm zostaje ten sam. Najpierw jest komunikat. Potem uspokajanie. Potem kontrola. W tle – oczekiwanie, że wszyscy przyjmą to „z powagą”.
Partykowa muzyka idealnie oddaje duszną atmosferę: niby jest ładna i uporządkowana, ale ma w sobie ciężar, napięcie i niepokój. Tak jak tamten dzień. I tak jak każda sytuacja, w której ktoś decyduje za innych, a potem mówi, że „to dla ich dobra”.
To utwór o języku, który jest tak samo bronią, jak czołg. O tym, jak słowa ubrane w urzędowy garnitur potrafią ukryć emocje, strach i bezsilność zwykłych ludzi. O tym, że najbardziej niebezpieczna władza nie musi krzyczeć — wystarczy, że mówi spokojnie i oczekuje posłuszeństwa.
„Ogłoszenie stanu wojennego” w tej wersji nie jest ani patetyczne, ani podniosłe. Wręcz przeciwnie: brzmi jak zimne światło jarzeniówki w gabinecie, w którym zapadła decyzja, a ktoś tylko odczytuje jej skutki, nie wchodząc w szczegóły. Ten chłód jest celowy. To właśnie on odsłania prawdę: nie ma tu emocji, nie ma wahania. Jest przekonanie o własnej racji.
⚠️ 7️⃣ „O tych, co się za pewnie poczuli”: Wojciech Młynarski
Młynarski w tym utworze mówi o jednym z najstarszych błędów ludzkości: o momencie, w którym człowiek uznaje, że „ma już wszystko pod kontrolą”. I dokładnie wtedy grunt usuwa mu się spod nóg. Ta piosenka to nie tylko ballada o pechowcu, który miał świetny układ kart, ale nie ścisnął ich wystarczająco mocno. To komentarz do szerzej pojętej natury ludzkiej — tej, która po dobrym starcie zaczyna gwizdać z zachwytu, zamiast patrzeć pod nogi.
Młynarski buduje tu prostą metaforę: koło fortuny kręci się bez ustanku, nikt nie ma na nie realnego wpływu, a ci, którzy wierzą, że są ponad losem, zazwyczaj lądują najniżej. Piosenka ostrzega przed samozachwytem. Przed przekonaniem, że skoro coś idzie dobrze, to już na zawsze. Przed brakiem pokory, który potrafi obrócić udany początek w śmieszny finał.
Druga część tekstu zmienia perspektywę — z kart na kierowanie autem albo krajem. I to właśnie tutaj Młynarski jest najostrzejszy, choć mówi delikatnie. Pokazuje, że brak ostrożności, nadmierna pewność siebie i jazda „na euforii” mogą skończyć się katastrofą. Używa obrazu śliskiego bruku, ostrego zakrętu historii i konieczności trzymania się zasad, bo w chwilach, gdy wszystko wydaje się proste, najłatwiej o błąd.
To piosenka o odpowiedzialności: za siebie, za decyzje, za drogę, którą się prowadzi. Młynarski przypomina, że sukces nie zwalnia z myślenia — wręcz przeciwnie, wtedy trzeba myśleć najwięcej. Bo każde dobre rozpoczęcie można stracić jednym momentem nieuwagi. Jeden źle wzięty zakręt potrafi zniszczyć wszystko, co rosło miesiącami.
W finale Młynarski robi rzecz genialną: sam odchodzi „z oczu”, żeby i jego nie dopadła pycha. To ironiczny, ale szczery gest — nawet autor ostrzega siebie przed momentem, w którym uwierzyłby we własną nieomylność.
„O tych, co się za pewnie poczuli” to lekcja pokory, ale podana lekko, melodyjnie i z humorem. A jednocześnie — bardzo trafna. Bo niewiele rzeczy prowadzi do większych katastrof niż przekonanie, że nic złego nie może się wydarzyć.
[ZT]47119[/ZT]
[ZT]47131[/ZT]
🌀 8️⃣ „Patrzę na świat z nawyku”: (Witkacowski klimat w pigułce)
Ten tekst to literacki portret człowieka, który nie mieści się ani w systemie, ani w społeczeństwie — ale za to świetnie nadaje się na diagnozę całej klasy polityczno-publicznej, jeśli czytać go z drobnym przekąsem. Utwór rozbiera na części wewnętrzny chaos, paranoję, manię wielkości i lęk, jakie potrafią rosnąć w głowie kogoś, kto zanadto przejął się własną misją.
Pierwsza warstwa tekstu to autoironia: narrator deklaruje, że „patrzy na świat z nawyku”, ma czerwone oczy, odstające uszy i cień nosa przypominający o krzywdach historii. To gra z konwencją — przedstawienie siebie jako jednostki przewrażliwionej, wiecznie czujnej, podejrzliwej, takiej, która wszystko interpretuje jako zagrożenie. I ta paranoiczna czujność jest tu celowa: to karykatura współczesnego „obserwatora życia publicznego”, który wszystko widzi, niczemu nie ufa i wszędzie tropi spiski.
W drugiej warstwie tekst robi się złośliwie polityczny. „Widzę kształt rzeczy w ich sensie istotnym / i to mnie czyni wielkim oraz jednokrotnym” — to niemal idealna definicja kogoś, kto uważa się za jedynego, który „rozumie, jak jest naprawdę”. W opozycji do reszty, która jest „wierszem idioty odbitym na powielaczu”. To nie jest zarzut do konkretnej strony — to portret całej klasy ludzi przekonanych, że ich perspektywa jest jedyna właściwa. Pasuje do polityka, publicysty, działacza, analityka i samozwańczego proroka. Każdy znajdzie tu odbicie kogoś, kogo zna.
W kolejnych linijkach uderza w jeszcze mocniejszy ton: narrator deklaruje, że ma sztywną szyję, twardy umysł i „nie kopcie mnie za to, że rewolucja to dla mnie czerwone paznokcie”. To genialna metafora: dla kogoś, kto zatracił związek z rzeczywistością, każde wielkie hasło staje się dekoracją, pustym obrazem, estetyką zamiast treści. Polityka staje się „pomyjami w krysztale”, pięknym słowem opakowującym bałagan. Rewolucja — manicure’em. I to właśnie jest punkt zaczepienia dla współczesności: gdy słowa brzmią poważnie, ale ich sens dawno wyparował.
Mocna końcówka wprowadza element tragikomiczny. Narrator przyznaje, że jest bardziej przerażony rzeczywistością niż większość, częściej nie chce żyć, ale żyć musi. To sarkastyczne odwrócenie roli „proroka-klęski” — człowieka, który ostrzega świat przed jego końcem, a sam ledwo trzyma się w całości. I dlatego wypowiada ostatnie, symboliczne zdanie: nie pozwoli nikomu ingerować w jego świat, w jego misję, w jego sposób przeżywania rzeczywistości. A jeśli przyjdzie co do czego — „sam odbierze światu Witkacego”.
To świetny finał: paranoiczny, patetyczny, zabawny i gorzki jednocześnie. Przerysowanie egocentryzmu do granic możliwości. I subtelna puenta o ludziach, którzy uważają, że bez ich głosu świat przestanie istnieć. Ten utwór to ironiczny autoportret nadwrażliwca, który jest jednocześnie karykaturą wielu ludzi życia publicznego: podejrzliwych, przekonanych o swojej wyjątkowości, spanikowanych, ale głośnych, i stale gotowych wygłosić ostatnie słowo. A Młynarski, Derfel i cały duch Witkacego robią z tego błyskotliwą satyrę, która sprawdza się tak samo w 2001, jak i dziś.
[ZT]47123[/ZT]
[ZT]47120[/ZT]
🕯️ 9️⃣ „Zapałki”: Przemysław Gintrowski
„Zapałki” to jedna z tych piosenek, w których Gintrowski robi to, co potrafił najlepiej: bierze doświadczenie całego kraju, jego smutki, jego porażki, jego ciężar i jego nadzieję — i składa je w obraz prosty, a jednocześnie przygniatający. To utwór o życiu, które przypomina surową deskę w tartaku: zanim zdążysz zrozumieć swoją rolę, ktoś już ustawia cię pod piłę.
Pierwsze wersy to czysta egzystencjalna bezradność: „nie widać nic, nie słychać nic, nie wraca nikt”. To poczucie życia w miejscu, gdzie człowiek nie ma pewności ani co do końca, ani co do początku. Tu nawet zwykłe pytanie — „nakryć stół czy kopać dół?” — brzmi jak komentarz do kraju, który od dziesięcioleci nie wie, czy szykować się na święto, czy na pogrzeb. I przez to funkcjonuje w nieustannym zawieszeniu.
Potem Gintrowski dotyka tego, co najbardziej bolesne: czasu. Uderza w obraz drzewa, które chciałoby się potargować ze swoim losem, zanim zostanie przerobione na zapałki. To metafora człowieka, który czuje, że jego energia, potencjał, przyszłość — wszystko może zostać spalone jednym pstryknięciem czyjejś decyzji. I że ktoś tam, wyżej, „policzy” te zapałki, jakby były numerem w statystyce.
W środkowej części piosenka robi się intymna, ale w sposób, w jaki tylko Gintrowski potrafił: prywatna historia staje się opowieścią o całym państwie. Narrator mówi o chłodzie wchodzącym do serca, o ciszy, o zmęczeniu, o strachu, o tym, że pewne rzeczy nie są do kupienia i nigdy nie będą. To brzmi jak opowieść o kraju, w którym niczego nie da się załatwić łatwo, a uczucia mają ciężar ołowiu.
Najmocniejszy fragment to opis zatrutego strumienia: „zatruli źródło żółci kwasem i teraz rynsztok we mnie płynie”. To diagnoza polityczno-społeczna w czystej postaci. Gintrowski pokazuje, że wiele z tego, co miało być naturalne, zdrowe i jasne — zostało zepsute. A człowiek, zamiast mieć w sobie życie, nosi w sobie brud decyzji, które podjęli inni.
Dalej jest już tylko boleśniej: to „kraj, gdzie pamięć długo płonie”, gdzie to, co lekkie, tonie, bo powietrze jest zbyt ciężkie. To miejsce, w którym miłość jest zagadką, a relacje miotają się między bólem a pożądaniem, jakby nie dało się mieć jednego bez drugiego. I wreszcie — „kraj bez końca bez początku”, pełen urwanych rozdziałów i niedokończonych historii. Jakby każda generacja próbowała coś opowiedzieć, ale zawsze ktoś wyrywał kartkę ze środka.
W finale piosenka wraca do początku: znów nie widać, nie słychać, nikt nie wraca. Bo nic się nie wyjaśniło — czas minął, dzień minął, rok minął, a człowiek dalej tkwi w tym samym pytaniu: czy to koniec, czy początek? Stół czy dół? Nadzieja czy klęska? Gintrowski nie daje odpowiedzi. On tylko pokazuje, że życie w takim miejscu to wieczne oczekiwanie na coś, co może nigdy nie nadejść.
🔥 1️⃣0️⃣ „Łatwopalni” – Maryla Rodowicz
„Łatwopalni” to piosenka, która udaje niewinną balladę o ludzkich charakterach, a tak naprawdę jest jednym z najcelniejszych komentarzy o naturze społeczeństwa — tego, które buduje, burzy i potem płacze nad popiołem. Maryla śpiewa o ludziach z kamienia, papieru i ognia, ale między wersami słychać coś więcej: opis całego kraju, który zawsze żyje na przeciągu między patosem a paniką.
„Znam ludzi z kamienia” — mówi narratorka. I każdy z nas takich zna: niewzruszeni, wieczni, odporni na zmiany. Ludzie, którzy potrafią stać godzinami, dniami, latami w tym samym miejscu i twierdzić, że to ruch. Oni przetrwają każdy wiatr, każdą burzę, każde zamieszanie — bo nauczyli się jednej rzeczy: nie reagować. Tacy są, trwają, i mają wrażenie, że ich trwałość jest cnotą.
Potem przychodzą „ludzie z papieru” — delikatni, podatni, reagujący na każdy podmuch. To ci, którzy zmieniają zdanie w rytm wydarzeń, pogląd w rytm zebrania, a lojalność w rytm własnego interesu. Papierowi nie trwają: oni szybują. Raz tu, raz tam. Zawsze blisko wiatru, rzadko blisko prawdy.
A potem Maryla przechodzi do sedna: „a my — tak łatwopalni”. Czyli ci, którzy reagują za mocno, kochają za bardzo, płoną za szybko. Ludzie ognia, którzy biegną w płomień, aby poczuć, że żyją. W tym jest coś pięknego… i coś dramatycznego. Bo człowiek łatwopalny to taki, który w imię emocji podpali własny stół, byle tylko zobaczyć, jak pięknie świeci.
W tej metaforze jest ukryty komentarz do całej społecznej natury: ile razy w historii tego kraju to właśnie „łatwopalni” decydowali o temperaturze sytuacji? Ile razy ludzie papieru pierwszym podmuchem zmieniali kurs? A ilu ludzi z kamienia patrzyło na wszystko z góry, niezniszczalni, niezmienni, zimni?
„Tak śmiesznie marni, dosłowni zbyt” — to zdanie mogłoby wisieć nad drzwiami każdego urzędu, redakcji i komitetu. Bo dosłowność to tu choroba narodowa: potrzeba tłumaczenia świata wprost, bez metafor, bez wytchnienia, wszystko czarno-białe, wszystko natychmiast. A potem ogień. Zawsze ogień.
Najpiękniejszy fragment to ten o skarbach „między wierszami”. Maryla mówi tu o przestrzeni, którą w życiu widzą tylko nieliczni — ci, którzy nie są papierem ani kamieniem, ani płomieniem. To ci, którzy umieją odczytać niewypowiedziane. Rozumieją ironię losu, kontekst, milczenie. I to właśnie tam, „w miejscu między wierszami”, odchodzi czasem ktoś z nas. Nie umiera — znika z pola widzenia, bo pewne rzeczy przestają mieć sens.
„Łatwopalni” to piosenka o tych, którzy żyją za intensywnie, kochają za mocno, płoną za szybko… i przez to często kończą tam, gdzie kończą wszystkie nadwrażliwe dusze w twardym kraju: w cieniu. To także piosenka o tym, że w życiu — zwłaszcza w życiu społecznym — przeżyć potrafią tylko trzy typy: kamień, papier i ogień. Ale tylko ci ostatni zostawiają po sobie światło.
[ZT]47159[/ZT]
[ZT]47151[/ZT]
Kruszwica. Porzuciła psy i odpowie za znęcanie nad nimi
Tępaki ze wsi w większości mają takie rozumowanie. Mianowicie kiedy zapytacie wieśniaka, po co mu pies w obejściu to powie że do pilnowania ten większy na łańcuchu a te mniejsze to tak luzem latają, bo tak zawsze było. Dodatkowo jak pies w mniemaniu wieśniaków "zdechnie" to taki wieśniak powie że już ze starości ( nawet jak pies ma np. 5 lat ) albo że pewnie coś zeżarł. Taka niestety jest świadomość wieśniaków i na to potrzebna praca od podstaw i uświadamianie tych zacofańców. Choć za wiele to nie pomoże, bo te jełopy nadal trzymają psy na łańcuchach w budach np. ze starej metalowej beczki. Mało tego wieś to wieś, ale nawet miastowe nowobogackie w większości trzymają psy na swoich zakredytowanych na 100 lat posiadłościach i potem te psy dzień cały ujadają i szczekają na wszystko co koło posesji się przemieszcza. Na pytanie po co mu taki pies, często duży to mówi że do pilnowania. Ciekawe czego pilnuje chyba tego *%#)!& co go trzyma i raczej nigdy nie wyprowadza na spacer, bo uważa że skoro pies biega luzem to nie potrzebny spacer. Niestety taka jest prawda, na szczęście coraz więcej ludzi zaczyna myśleć, choć to kropla w morzu.
V-2
06:18, 2025-11-07
Kruszwica. Postęp prac na ul. Działkowej
W komentarz roi się od brejzotrolli
Salomon Baba
05:55, 2025-11-07
Kruszwica. Postęp prac na ul. Działkowej
Fajne te roboty raz asfalt zakładają by po chwili go ściągnąć i znów po chwili go rozłożyć niczym w filmach Barei.
nikita
20:58, 2025-11-06
Kruszwica. Porzuciła psy i odpowie za znęcanie nad nimi
Zapewne wyborca PiS i zagorzała katoliczka.
drwal
20:43, 2025-11-06
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz