[ZT]38023[/ZT]
[ZT]38446[/ZT]
[ZT]39033[/ZT]
[ZT]39186[/ZT]
[ZT]41069[/ZT]
VI.
Miłosław przenocowawszy wraz z swoim orszakiem nad brzegiem jeziora, ocknął się skoro świt, a powstawszy, chciał obudzić swych ludzi. Wtem zaszedł mu drogę młody człowiek, w ubraniu wieśniaczem, pozdrawiając go w sposób pełen uszanowania.
— A, to ty Piaście — zawołał Miłosław z zadowoleniem. — Zaprawdę ledwom cię poznał w tym nowym stroju. Wyrzekłeś się już tedy stanowczo rzemiosła wojennego, a zamieniając oręż na pług, zostałeś rolnikiem.
— Uważam, że pług jest równie szlachetnem narzędziem jak oręż; pomimo to ręka moja od korda nie odwykła i w każdej chwili gotów jestem stanąć do boju. Jednakże nie o sobie przyszedłem Ci mówić, dostojny Panie — lecz przynoszę pożądaną wiadomość od księżniczki Rzepichy — a raczej mam od niej polecenie przyprowadzenia Cię w miejsce, gdzie się ona znajduje.
— Gdzież jest Rzepicha? Czy nie przebywa na zamku królewskim?
— Nie, Panie, siostra Twa jest pod strzechą wiernego Twego sługi. Jeszcze parę kroków stąd, a ujrzysz ją w Twojem objęciu.
— Co mówisz, Piaście? Rzepicha znajduje się w twoim domu?... Jakimże sposobem dostała się tam z zamku od boku królowej?
— O tern dowiesz się, książę, natychmiast.
W samej rzeczy znajdowali się w tej chwili przed porządnie zbudowaną osadą kmiecią, leżącą w cieniu wyniosłych więzów. Pomiędzy drzewami za domem mieszkalnym widać było obszerną pasiekę, na boku wysoki gołębnik, a na dachu z sitowia — mieszkanie bociana.
Zaledwie Miłosław przestąpił próg tego cichego domku, wybiegła mu naprzeciw Rzepicha, rzucając się w objęcia brata.
— Przybyłeś nareszcie, Miłosławie — zawołała — ach, z jaką cię wyczekiwałam niecierpliwością!
— Pójdź, bracie, i usiądź tu przy mnie, gdyż wiele Ci mam do opowiedzenia.
Posłuszny temu wezwaniu, zajął Miłosław miejsce na wskazanem siedzeniu, obok niego usiadła Rzepicha. Piast spoczął w pewnem oddaleniu, a sędziwa jego matka usunęła się z kądziołką w głąb izby.
— Wiadomo ci, mój bracie — mówiła Rzepicha — że przed dwoma przeszło miesiącami, rodzice moi, skłaniając się do życzeń królowej, przysłali mię tu do Kruszwicy. Niechętnie jechałam, zdawałam się niejako przeczuwać, iż to miejsce będzie mi niemym świadkiem smutków i udręczeń. Lecz ciebie nie było, aby rodziców odwieść od tego zamiaru, a ja sama nie śmiałam się sprzeciwiać wyraźnej ich woli.
— Przyznać muszę, iż pomimo królowa zrazu łaskawie ze mną się obchodziła, ja nigdy równą monetą odpłacić jej nie byłam w stanie. Nigdy też najsłabszej iskierki przywiązania dla niej znaleźć w sobie nie mogłam. Umysł jej wydawał mi się niestałym i przewrotnym, jak umysł osoby, nie będącej nigdy w zgodzie z myślami swoimi. Przytem zauważyłam, iż służebne jej drżały przed nią, jak niewolnicy przed swym srogim panem. Również i do króla czułam wstręt nieprzezwyciężony — zasępione i blade jego oblicze czyniło na mnie wrażenie piekielnej mary.
[ZT]41436[/ZT]
[ZT]41434[/ZT]
— Smutno i samotnie schodziły mi dnie w zamku Kruszwickim. Z niecierpliwością oczekiwałam wezwania ojca do powrotu, gdyż znudzona i stęskniona często sobie przypominałam wesołą ojców naszych dziedzinę, gdzie tak słodkie, tak szczęśliwe chwile przeżyłam.
— Tymczasem dziwne rzeczy działy się w zamku: z ponurych zakrętów tej obszernej budowy wysuwały się co chwilę ciemne jakieś postacie i natychmiast w ciemności znikały. Królowa zwykli była co wieczór schodzić wraz z swym ponurym małżonkiem do sklepienia podziemnego, z którego często dochodziły dziwne jakieś głosy. Czasami nawet dawał się słyszeć huk, podobny do grzmotu, tak, żeśmy wszystkie drżały z bojaźni, nie śmiąc i słowa do siebie przemówić. Zwykle około północy wracali oboje do swoich komnat; ona, z włosami i odzieniem w najokropniejszym nieładzie, z oczyma roziskrzonemi, zaciśniętemi ustami, jeszcze dumniejsza i surowsza jak zazwyczaj, on, daleko bledszy niż zwykle, o chodzie niepewnym, z oczyma spuszczonemi, postacią nachyloną ku ziemi i ociężałą.
— Niestety, wkrótce dowiedziałam się o czem wolałabym zamilczeć, zwłaszcza że królowa sztuce czarodziejskiej oddana, wieczorami, w bałwochwalni ofiary składa. Nie przypuszczałam jednak, że się wkrótce o rzeczy jeszcze okropniejszej dowiem. Oto usłyszałam przypadkiem, przed sześciu dniami może, jak się królestwo oboje zmawiali, żeby mię zmusić do nauczenia się tych zaklęć i znaków czarodziejskich. Tego mi już było zanadto. Udałam się przeto do Gierdy i nie zdradzając, że wiem o jej zamiarach, prosiłam usilnie, aby mi pozwoliła wrócić do moich drogich rodziców.
— Tak prędko, jak ty sądzisz — odrzekła mi z szyderczym uśmiechem — nastąpić to nie może, gdyż król i ja mamy już pewne względem ciebie zamiary i nie wypuścimy cię z zamku, chyba, jeśli nas zapewnisz, że się naszej woli sprzeciwiać nie będziesz.
— Zbladłam z oburzenia na taką mowę — krew we mnie zawrzała, a nie mogąc znieść tego lekceważenia, rzekłam jej z wyrazem najwyższej pogardy: Tak to szanujesz książęce urodzenie moje, tak dopełniasz przyrzeczenia danego moim rodzicom, że mi matkę zastąpisz?... Poznać teraz można prawdziwie, że dobre duchy ustąpiły z tej starożytnej przodków mych dziedziny, a zbrodnia i nieprawość wprowadziły się do tych murów za tobą, niecna córko ludów w niewolniczem służalstwie zrodzonych i wychowanych!...
— Oczy Gierdy zabłysły ogniem najzapalczywszej złości, a przez blade i zaciśnięte usta zaledwie się zdołały przecisnąć te słowa: Czy to tak mówisz do pani twojej, ty zuchwała i krnąbrna dziewko, śmiesz drażnić gniew i nienawiść moją, których potęgi jeszcze nie znasz!... Niechże ci się stanie tak, jakeś na to zasłużyła — a to masz na zadatek ... — I zawzięta cudzoziemka wymierzyła mi, słyszysz Miłosławie, wnuczce królów, córze książęcej — oh to okropne!!... ona mi wymierzyła policzek... Poczem zwoławszy swe zaufane służebne, rozkazała, aby mię zawlokły do ciemnego więzienia.
[ZT]41467[/ZT]
[ZT]41416[/ZT]
— Nie myśl jednakże, Miłosławie, żeby siostra twoja, a córka mężnego Leszka i cnotliwej Knasławy, miała się zniżyć do tego spodlenia, iżby błagała o litość tę, którą się brzydziła i pogardzała. W milczeniu dozwoliłam służebnym wykonać na sobie rozkaz Gierdy. — Dni kilka upłynęło mi w tej wilgotnej ciemnicy, gdy pewnego wieczora otworzyły się drzwi ciężkie i weszły służebne królowej, wlokąc za sobą żelazne kajdany. Stosując się do wyraźnego rozkazu swej pani, okuły mię w twarde i ciężkie więzy, poczem zaprowadziły mnie do najskrytszych jej komnat, których dotychczas nigdy jeszcze nie widziałam.
— Ciemność okropna mię otaczała, nieprzytomna wskutek przelęknienia, jakby w marzeniu sennem leżałam przez chwilę na zimnych posadzki kamieniach. Wtem dym duszący napełnił całą izbę, usunęła się nagle ciężka zasłona, a ja ujrzałam Gierdę stojącą z rozpuszczonymi włosami przed otoczonym płomieniami posągiem jakiegoś bożyszcza. Trzymając w ręce okrągłe zwierciadło metalowe, w które się z uwagą wpatrywała, powtarzała ciągle swe czarodziejskie zaklęcia. Tuż przy niej stało dwóch mężów w czarne szaty przybranych, którzy coś jednostajnym mrucząc głosem, kadzidła na płomień od czasu do czasu rzucali.
— Po chwili otworzyły się drzwi poboczne i ukazał się Popiel. Zbliżywszy się, padł przed bożyszczem twarzą o ziemię i począł przed nim czołgać się jak podlec niewolnik przed okrutnym swym tyranem. Przystąpiwszy doń Gierda rzekła rozkazującym tonem:
— Powstań, królu Sarmatów, powstań i podnieś głowę — gdyż wkrótce będziesz nieograniczonym władcą twojego ludu.
— Tu rozpoczęli wszyscy tajemną i długą naradę, z której tyle tylko wyrozumiałam, iż całe potomstwo Lecha zgromadzonem już jest w Kruszwicy, dokąd zostało zaproszone nie na ucztę przyjacielską i naradę, lecz na zupełne zniszczenie i wytępienie.
— Dla dostąpienia tego celu — mówiła Gierda — wymaga wielki bóg ofiary krwawej, gdyż tylko krew ludzka pozyska nam jego względy. — Chceszli widzieć, królu, tę ofiarę, to spojrzyj... — mówiąc to wskazała na mnie — jest taką, jaką być powinna ofiara złożona: piękna dziewica, a do tego płynie w jej żyłach krew królewska.
— Z zajadliwością rzucili się na mnie kapłani i podżwignąwszy z podłogi, uprowadzili w głębinę podziemną. Za nami szedł Popiel powolnym krokiem, a ja długo jeszcze słyszałam za sobą śmiech niegodziwej Gierdy.
— Po długiem błąkaniu się ciemnymi i krętymi krużgankami podziemnymi, wprowadzono mię do okrągłej jakiejś i ciemnej budowy. Tutaj w pośrodku stał posąg otoczony dokoła płomieniami wydobywającymi się z czarnej otchłani.
— U stóp tego bożyszcza złożyli mię kapłani... jeden z kapłanów, podniósłszy nóż obosieczny, miał mi już zadać cios ostateczny, gdy nagle z trzaskiem odskoczyły dębowe drzwi, a posąg drżąc zniknął w płomiennej przepaści.
— Zdało mi się wówczas, że widzę dwóch przepięknych jasnowłosych młodzianów. Lecz to krótką tylko chwilę trwało, gdyż zemdlona padłam na ziemię, a przyszedłszy do zmysłów, ujrzałam się w ciemnej puszczy, na rękach poczciwego Piasta.
W milczeniu i z pozorną spokojnością słuchał Miłosław opowiadania swej siostry — ciężkie tylko westchnienia zdradzały, co się w nim działo. Gdy dziewica opowiadania swego dokończyła, powstał z ławy i przetarłszy ręką czoło, jak gdyby się z przykrego snu przebudzał, utulił w swem objęciu łkającą Rzepichę.
— I cóż teraz poczniemy, kochana Rzepicho, czy mam cię zawieść do ojcowskiego zamku w Gnieźnie, gdzie cię matka nasza z niecierpliwością i tęsknotą wyczekuje?...
— O nie, mój bracie, wiesz przecie, że nie tylko mnie samej, ale ojcu i całej naszej rodzinie zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Zostań tu, czuwaj z bliska nad drogimi nam osobami. Może bogi w swej nieograniczonej, niezmiernej łaskawości na usilne modły nasze odwrócą grożące im złe. Piast mi tymczasem da w swym domu przytułek.
— O tak — przemówił gospodarz domu — proszę Cię o tę łaskę, dostojny książę, a jeżeli pozwolisz, abym i ja rzekł słowo, to polecam Ci domek mój jako najbezpieczniejsze schronienie dla Twej siostry. Nikomu i przez myśl nie przejdzie szukać jej w tej ubogiej zagrodzie, a gdyby nadspodziewanie królowa i tu służalców swoich wysłała, tedy zaufać mi możecie, iż wiernym pozostanę mej przysiędze.
Zaledwie wyrzekł te słowa, otwarły się drzwi od sieni i weszli dwaj młodzieńcy z pozdrowieniem:
— Pokój temu domowi!
[ZT]41476[/ZT]
Miłosław poznał w nich Michała i Rafała, z którymi się w wigilią dnia tego rozstał. Postąpił ku nim bliżej, aby ich pozdrowić, oni jednakże dali mu znak, aby nie zdradzał, że mu są znajomi.
— Dobrzy ludzie — rzekł Michał — jesteśmy posłańcami z dalekich krajów. Przyszliśmy też ze słowy pokoju do królów waszych, lecz Gierda, naigrawając się z nas, nie bacząc na zimno i niepogodę, kazała nas wypędzić z zamku. Noc dzisiejszą przepędziliśmy pod gołem niebem: do was zatem zwracamy się teraz z prośbą o schronienie.
— Miłosławie — rzekła półgłosem do brata Rzepicha wzruszona — te same postacie widziałam przy mojem ocaleniu.
— Ktokolwiek jesteście — odrzekł wędrowcom Piast, skłaniając się do ziemi — bądźcie pozdrowieni w moim domu, który chciejcie od tej chwili za swój uważać.
— Lecz nie sami przychodzim; słudzy nasi niosą do was nieszczęśliwą, którą z głębin Gopła wydostali. — Ot i już nadchodzą. — W istocie, ukazało się we drzwiach dwóch ludzi, niosących pomału, ostrożnie, bezwładne ciało niewieście. Z włosów rozpuszczonych lały się strumienie wody — z piersi struga krwi płynęła. Sędziwa matka Piasta nadbiegła przelękniona i wskazała im łoże, na którem obumarłą złożono.
— Na bogi — zawołała Rzepicha — toż to Staszka, siostra króla Popiela!... Och, komuż mógł zaszkodzić ten śliczny kwiatuszek? — Jakiż bezbożnik miał sumienie podnieść nań zuchwałą rękę!
— To rana strzałą zadana; a nie macie też strzały? — zapytał Piast tych, którzy biedne dziecię tu przynieśli.
— Oto jest.
— Ależ to strzała zatruta! Trzeba jak najprędzej krew z jadem wyssać z rany.
Po chwili, Staszka, której ból przywrócił zmysły, otworzyła oczy — podniosła głowę...
— Gdzież jestem — rzekła słabym, ledwo dosłyszalnym głosem, patrząc naokoło siebie — ktoś ze skały zdmuchnął mię przed chwilą i wleciałam w przepaść, nie mając skrzydeł — a wszystko to z łaski kochanej Gierdy... Och, biada sierocie w domu bezbożnych!
— Uspokój się, dziecię — rzekł Rafał, wskazując ręką w górę. — Patrz, tam Ojciec nasz wspólny ma drzwi otwarte dla płaczących sierót. — On twe cierpienia, On twe łzy policzy i stokrotnie cię za nie wynagrodzi.
— Co za wdzięczna mowa — odrzekła Staszka rozmarzona — wyście chyba nie goście z naszej ziemi — o nie, tu nikt tak łagodnie do sierót nie przemawia, — jakże mi błogo... jak lekko.
Znużona tym wysiłkiem, schyliła głowę i usnęła.
Miłosław ze współczuciem patrząc na cierpiącą, rzekł: Ot jeszcze jedna ich ofiara, jeszcze jedna gołąbka, która zawadzała zgrai jastrzębi w rodzinnem swem gnieździe. Więc do Kruszwicy prowadzi mię moje przeznaczenie — wiele tam mam dzisiaj do czynienia, aby się godnie wywiązać z moich obowiązków syna i brata...
— Stój, książę — zawołali obaj młodzieńcy — nie idź teraz do zamku Kruszwickiego. Obecność twoja tam na nic się nie przyda — udasz się tam nad wieczorem i dowiesz się o wszystkiem. Teraz pozostań, a my uwiadomić każemy orszak o miejscu Twego pobytu.
Rzekłszy to, oddalili się, zostawiając za sobą jasną strugę światła.
Jan Kwiatkowski „Zamek Kruszwicki. Powieść historyczna z IX wieku”
Jan Kwiatkowski jest autorem streszczenia powieści historycznej „Zamek Kruszwicki”, wydanej w 1911 roku nakładem K. Miarki. Dzieło osadzone jest w realiach IX wieku, odwołując się do legend i wydarzeń związanych z historią Kruszwicy, jednego z najstarszych ośrodków osadniczych w Polsce.
Publikacja ukazała się w miejscowościach Mikołów—Warszawa, co wskazuje na szeroki zasięg działalności wydawniczej. Powieść wpisuje się w nurt literatury historycznej, która miała na celu popularyzację przeszłości oraz kształtowanie świadomości narodowej w okresie zaborów.
[ZT]41479[/ZT]
[ZT]41471[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz