Był wtorek, godzina 9:04, a więc cztery minuty po rozpoczęciu pracy, czyli według lokalnego zwyczaju – jeszcze przed kawą, ale już po plotkach.
Wydział Promocji, Strategii i Innowacji Społecznych (w skrócie WPŚIS, co wśród mieszkańców wymawiało się jako "Łupsis") mieścił się na drugim piętrze zabytkowego budynku przy ulicy Bohaterów Czerwonego Świtu – nazwanej tak, bo nikt nie miał odwagi jej zmienić, a poza tym radny Zygmunt Gacek miał tu ciotkę, którą bardzo szanował cały zarząd.
Pani Lucyna – sekretarka z epoki telefonów stacjonarnych i ciepłej herbaty w termosie – siedziała za biurkiem, licząc papier do ksero, choć nie miała na to oficjalnego przydziału. – „Bo jak nie ja, to kto?” – mówiła, a nikt nie chciał ryzykować odpowiedzi.
Do biura wszedł dyrektor Piotr Kapsel – człowiek o czole tak wysokim, że niektórzy wzięliby je za billboard. Miał na sobie granatową marynarkę z łokciami wypchanymi przez trudne decyzje kadrowe i kieszeń pełną paragonów z baru „Smaczny Kęs”, w którym codziennie "przypadkowo" spotykał burmistrza.
– „Dzień dobry, Lucynko! Co u nas dzisiaj zniknęło?” – zapytał radośnie, zdejmując z głowy czapkę, której nie miał.
– „Budżet promocyjny, panie dyrektorze. Wczoraj był, dzisiaj go nie ma. Może znowu poszedł na druk broszur o tym, jak oszczędzamy?” – Lucyna nie podnosiła głosu. Ona po prostu istniała tak sobie w trybie ironii.
W tym samym czasie z drugiego pokoju dobiegły dźwięki kserokopiarki pracującej w rytmie disco polo – to Zenek z informatyki testował nowy toner, który miał funkcję „ulepszania jakości kopiowanej prawdy”.
Na korytarzu panowała poranna krzątanina: pani Teresa z działu planowania przestrzennego przestawiała doniczkę z fikusem, bo miała przeczucie, że „lepiej rośnie, jak patrzy w okno”, a pan Eugeniusz – strażnik miejski na emeryturze, pełniący obecnie funkcję Specjalisty ds. przypadkowych interwencji – ćwiczył właśnie w szatni przemówienie, które miał wygłosić na otwarciu placu zabaw dla psów bez właścicieli.
– „Lucynko...” – zbliżył się dyrektor z konspiracyjnym szeptem – „Czy burmistrz już coś mówił o tym… no wiesz… o naszej... inicjatywie ożywienia terenów nieużytecznych?”
– „Jeszcze nie, ale za to mówił, że brakuje środków na pensje dla osób niepracujących.”
– „To dobrze. Będzie można zorganizować konferencję.”
W tym momencie drzwi do urzędu otworzyły się z hukiem, jakby właśnie przyjechało Ministerstwo Kontroli z Warszawy. Ale to tylko sołtys z pobliskiej wsi, przyszedł z petycją o wpisanie jego wsi do planu miasta, bo „tam też są światła i nawet sklep Dino”. Miał ze sobą dwóch świadków, bo raz już się zgubił w korytarzach i tydzień nie wracał.
Gdy zegar wybił 9:25, burmistrz Gwidon Raszka wszedł do gabinetu – z elegancją polityka i cieniem konserw sardynkowych na krawacie. Spojrzał na wszystkich, po czym oznajmił z dumą:
– „Drodzy państwo. Właśnie otrzymaliśmy dofinansowanie na modernizację cyfrową Gminnego Ośrodka Kultury. Od teraz każdy mieszkaniec będzie mógł przesyłać memy patriotyczne bez konieczności wychodzenia z domu.”
Zapadła cisza. Po czym Lucyna szepnęła:
– „A może byśmy jeszcze prąd w bibliotece włączyli, panie burmistrzu?”
Pewnego pogodnego popołudnia, kiedy temperatura w urzędzie przekraczała normy BHP tylko mentalnie, Piotr Kapsel wpadł do biura z miną człowieka, który właśnie usłyszał dwa sprzeczne rozkazy i postanowił wykonać oba.
– „Proszę państwa,” – zagrzmiał – „mamy projekt obywatelski! Demokracja się domaga, żebyśmy... nazwali rondo!”
Lucyna uniosła brwi i spojrzała nad okularami.
– „Które rondo? To przy Biedronce, co nie jest rondem, tylko dużym kleksem asfaltu?”
– „Właśnie to! Komisja ds. nazewnictwa i wzruszeń lokalnych uznała, że trzeba wzmocnić tożsamość miejsca. Bo jak ludzie nie wiedzą, jak się miejsce nazywa, to nie czują związku z ojczyzną. Jak nie czują związku to już gorzej być nie może, bo się naród psuje, a potem to wiadomo, zabory i gomora”.
W sali obrad zorganizowano specjalne spotkanie. Przyszli wszyscy: radni, sołtysi, przedstawiciele koła gospodyń wiejskich i nawet ten pan, co zawsze jest przeciwko wszystkiemu.
– „Musimy nadać nazwę, która będzie łączyć tradycję, nowoczesność i wartości europejskie.” – powiedział przewodniczący komisji, radny Kudełko, człowiek z tak bujną fryzurą, że na Facebooku mówiono, że jego włosy mają własne poglądy.
Zgłoszenia napływały lawinowo. Niektóre poważne, inne mniej. Oto niektóre z nich:
Najwięcej kontrowersji wzbudziła jednak propozycja sołtysa Antoniego z Podlesia: Rondo Lecha Balcerowicza – „bo od niego wszystko się kręciło i dalej się kręci”.
Demokracja wymaga, żeby nawet najbardziej milczący mógł przemówić. W głosowaniu internetowym, które przeprowadzono przy użyciu platformy, która nie działała od 2019 roku, wygrywało przez moment Rondo Zenka Martyniuka, ale tylko do momentu, gdy administrator zapomniał odświeżyć stronę.
Burza medialna wybuchła, gdy ktoś z portalu TwojeMiastoPrawdziwie.pl napisał, że rondo miało być pierwotnie nazwane „imieniem tajemniczego sponsora z zagranicy”. Ludzie zaczęli podejrzewać wszystko – od Unii Europejskiej po koreański serial.Tylko, że ludzie zawsze gadają i zawsze niewiele z tego wychodzi. A praca zasłużonych z przypadku musiała trwać dalej. Burmistrz Raszka, po konsultacjach z prawnikiem, astrologiem i księgową z urzędu, ogłosił kompromis:
– „Z dumą informuję, że nasze nowe rondo zostaje nazwane Rondem Pokoleń Zintegrowanych. Nazwa łączy przeszłość, przyszłość i brak konkretu. Idealnie!”
Lucyna, słuchając przez uchylone drzwi, tylko mruknęła:
– „Znowu coś nazwali, żeby nikt nie wiedział, gdzie skręcić"
Był czwartek, godzina 8:59 – czyli dokładnie minuta przed rozpoczęciem dnia pracy, co w urzędzie oznaczało moment największego zamieszania pozornego. Z szatni dochodziło zawodzenie Zenka, który próbował znaleźć czyste skarpety w szufladzie „do zwrotu do BHP”, a pani Teresa z planowania przestrzennego szukała swojej doniczki z fikusem, która znów "sama się przestawiła, bo tak jej lepiej rośnie".
W tym wszystkim dyrektor urzędu, Piotr Kapsel – człowiek-instytucja, twarz broszury „Nasza Gmina. Nasz Styl. Nasz Budżet Partycypacyjny (w planach)” – wszedł do gabinetu z teczką w kolorze śliwki i z napisem :„DZIAŁANIA MIĘKKIE – BUDOWANIE WSPÓLNOTY PRZEZ KONKURSY (wersja do wydruku)”
– „Lucynko, pora na nowy rozdział aktywizacji obywatelskiej!” – oznajmił z radością, której od dawna nie czuł nawet na promocji w „Smacznym Kęsie”.
Lucyna – sekretarka, archiwum żywych wspomnień, samotna obrończyni czajnika elektrycznego i tradycyjnego kalendarza na sznurku – spojrzała znad kubka herbaty z lipy.
– „A można wiedzieć, co ma świadczyć o tym zaangażowaniu?”
– „Obecność. Inicjatywa. Zapał społeczny.”
– „Czyli narzekanie też się liczy?”
– „Nie. To znaczy… zależy, kto narzeka i do kogo.”
Konkurs rozpisano szybko – plakat przygotował Zenek w Canvie, korzystając z gotowego szablonu „Zaangażowanie lokalne (moduł radosny)”, a ogłoszenie poszło przez stronę urzędu, gazetkę w bibliotece i ustnie – przez sołtysów. Po tygodniu napłynęły trzy zgłoszenia:
1. Pani Genowefa Grucha
Emerytowana pielęgniarka. Prowadzi kronikę parafialną, domaga się rewitalizacji pomnika przy szkole i co miesiąc pisze do urzędu list z hasłem:„Znowu nic się nie zmieniło – ale nie przestaję wierzyć.”W zestawie – 13 kopii jej listów, wycinki z gazet i zdjęcie z pielgrzymki z 1989 roku, „na dowód ciągłości”.
2. Pan Teofil Pląska
Były kierowca PKS, obecnie zawodowy bywalec urzędu. Od 7 lat przychodzi codziennie. Zna wszystkich z imienia i nazwiska, rozkład dyżurów, a także dokładną datę, kiedy przestano uzupełniać papier w WC na parterze.Podpisano go jako:„Stały obserwator – z ławki pod tablicą ogłoszeń”
3. Radny Zygmunt Gacek
Zgłosił sam siebie, argumentując: „Bo jestem i jestem zaangażowany. Szczególnie jak mnie ktoś widzi.” Dodał referencje z własnego profilu Facebook: „Lubię to” pod własnymi postami. Ponadto Gacek jest w stanie zorganizować każdy rodzaj imprezy, nawet charytatywnej i nie ma tu znaczenia czy ktoś jest chory czy zdrowy - bo pomoc należy się każdemu.
Komisja zebrała się w sali 108. Obecni: dyrektor Kapsel (przewodniczący komisji), burmistrz Raszka (z opóźnieniem), radna Frydrych (z podejrzeniem), Lucyna (protokolant), Eugeniusz (obserwator społeczny) i Zenek (bo nikt go nie wyprosił).
Z protokołu:
Protokół z poprzedniego posiedzenia – brak, bo nie było poprzedniego.
Regulamin konkursu – zapisany na serwetce z baru „Smaczny Kęs” (lekko tłustej).
Głosowanie jawne, tajne, zależne od sytuacji i obecności prasy – obecnej tylko w formie Marioli z Telewizji Kablowej, która filmowała wszystko „na wypadek, gdyby to kiedyś było śmieszne”.
Lucyna:– „Pan Teofil rzeczywiście jest codziennie. Nawet w Wigilię.”
Zenek (zza drzwi):– „Ostatnio pomógł mi zamknąć okno. Tylko że najpierw sam je otworzył, żeby sprawdzić, czy się otwiera.”
Burmistrz Raszka:– „Głosuję na Genowefę. Przynajmniej nie przychodzi codziennie. Daje człowiekowi trochę... przestrzeni.”
Radna Frydrych:– „To wszystko to jeden wielki teatr. Gmina potrzebuje systemowych reform, a nie festiwalu kart pocztowych i sentymentalnej archeologii społecznej!”
Eugeniusz (z godnością):– „Jakbyśmy mieli systemowe reformy, to by nie było miejsca na konkurs. A bez konkursu – co byśmy robili dziś czyli w czwartek?”
Ogłoszono zatem prawie zgodnie zwycięzcę: Pan Teofil Pląska.
Uroczystość odbyła się przed urzędem. Dzieci z przedszkola „Leśne Wiewiórki” ćwiczyły klaskanie, Zenek uruchomił głośnik Bluetooth z hymnem gminy, a burmistrz Raszka wręczył dyplom ze złotym nadrukiem „Zasłużony przez obecność”.
Teofil przyjął z godnością, uśmiechnął się skromnie i zapytał:
– „No nie wiem... czy teraz mam przestać przychodzić?”
Lucyna:
– „Ma pan już swoje miejsce pod kaloryferem. System go rozpoznaje po ciężarze. Zawsze jest pan mile widziany.”
A po uroczystościach szybko na stronie urzędu pojawił się wpis:
„Pan Teofil – człowiek, który jest, kiedy jest ale zawsze jest z nami. Gratulujemy zaangażowania!”
W komentarzach otoczenie było podzielone. Jedni stwierdzili, że "zasłużył", nawet jak tylko "siedzi". Do społecznościowego wpisu dodano jeszcze informację, że tacy ludzie jak Teofil to duma dla naszej małej Ojczyzny. Zabieg był sprytny. Kto nie zalajkował, ten wróg plebiscytu. A kto wrogiem plebiscytu, to wróg uznania Teofila jako dumy naszej małej Ojczyzny. A kto by chciał ryzykować zadzierać z Ojczyzną? Wielu pomyślało, nikt nie protestował. Nawet Eugeniusz siedząc z Teofilem wieczorem po uroczystościach na ławce wyznał mu, że czuje się trochę zamurowany.
– „Panie Teofil, wie pan, ja to czasem mam wrażenie, że my już jesteśmy pomnikami.”
Na co Teofil, zerkając na tablicę ogłoszeń:
– „A jak pan myśli – czy pomnikom takim jak my będą przynosić co roku kwiaty myląc rocznice?”
Był czwartek, godzina 8:01, czyli na tyle wcześnie, że kawa jeszcze nie ostygła, ale na tyle późno, że w systemie zdążyła zawiesić się elektroniczna skrzynka podawcza.
Dyrektor urzędu, Kapsel, wszedł do biura nie zdejmując płaszcza, co w lokalnym kodzie oznaczało „katastrofa”.
– „Lucynko… mamy GOŚCI.” – wysyczał, jakby mówił o ufoludkach.
– „To ci od funduszy?” – spytała, unosząc tylko jedno brwiowe skrzydło.
– „Gorzej. KONTROLA. Z województwa. Anonimowy donos, że sprzęt z projektu Cyfrowy Urząd 2020 jest używany do... prywatnych celów.”
Lucyna spojrzała na Zenka z informatyki, który akurat drukował 37. stronę „Instrukcji do Minecrafta – wersja pedagogiczna”.
– „No to mamy problem.”
Na korytarzu już trwała akcja „Nowoczesność.” Doniczki ustawiono symetrycznie, w każdej sali otworzono nową zakładkę w Excelu, nawet drukarka dostała zasilanie z dwóch gniazdek – „na wypadek prądu europejskiego”.
Pani Halina z księgowości, której komputer był od 2006 roku „w trybie chwilowej awarii”, właśnie dostała nowe biurko – zrobione z dwóch krzeseł i tablicy korkowej.
Burmistrz Raszka chodził w kółko z tabletem, który od 2018 roku działał tylko jako podstawka pod filiżanki.
– „Ma wyglądać, że robimy cyfrowy audyt!” – rzucił z powagą człowieka, który widział kiedyś prezentację PowerPoint i do dziś wspomina ją ze wzruszeniem.
Do urzędu weszli oni.
Dwóch panów i jedna pani z województwa. W identycznych garniturach, z teczkami, które wyglądały, jakby nigdy nie zaznały światła dziennego. Pani kontrolerka miała minę, jakby porównywała stan gminy z osobistym rozczarowaniem.
– „Dzień dobry. Jesteśmy z Departamentu Wdrażania, Monitorowania i Sprawozdawczości Infrastruktury Cyfrowej. Chcemy sprawdzić wdrożenie zadania e-Usługi dla Ludności Obserwowanej.”
– „Znakomicie!” – zareagował burmistrz, którego ton przypominał gospodarza agroturystyki tuż przed wejściem sanepidu. – „Wszystko działa! Nawet… automatyczna sekretarka!”
Lucyna wcisnęła przycisk, po czym z głośnika rozległo się: „Tu Urząd Gminy. Naciśnij 1, jeśli chcesz dowiedzieć się, dlaczego nikt nie odbiera.”
Kontrolerzy zamilkli. Zenek z informatyki włączył szybko aplikację symulującą Biuletyn Informacji Publicznej. Niestety, otworzył się sklep z meblami.
– „Czy możemy zobaczyć wdrożenie punktu 4.2. – system elektronicznego zarządzania dokumentacją zintegrowaną z usługą e-PODPIS+?”
Zapadła cisza, którą przerwał Eugeniusz – emerytowany strażnik miejski i obecnie pełniący funkcję Specjalisty ds. Symulacji Nowoczesności.
– „System działa. Tylko obecnie jest w trybie testowym.”
– „Od kiedy?” – zapytała kontrolerka.
– „Od… wdrożenia. I będzie tak do momentu, aż przestanie być potrzebny.”
Kontrola zakończyła się protokołem, w którym napisano:
„Wdrożenie w toku. Jednostka wykazuje wysoki poziom kreatywnej adaptacji cyfrowej. Rekomendujemy przegląd urządzeń i dalsze szkolenia z zakresu zachowania pozorów efektywności.”
Lucyna odetchnęła z ulgą.
– „To co, panie dyrektorze? Herbatka?”
– „Jeszcze nie. Muszę zaktualizować Excela o nową kontrolę.”
– „A po co? I tak nikt tego nie otworzy.”
– „Właśnie dlatego. Żeby było, że jest.”
[ZT]41101[/ZT]
[ZT]41100[/ZT]
[ZT]41095[/ZT]
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu mojakruszwica.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz